Samochody przejechały i nastała jakaś taka dziwna cisza.
Wszystko jakby zwolniło. Nagle jedna z moich nóg ześlizgnęła się ze stalowego
szczebla drabinki kanałowej i runąłem metr w dół by uderzyć z wielkim impetem w
posadzkę tunelu. Słychać było tylko głuchy huk i szelest wody chlapiącej na
ściany, echo odbite od sklepienia tylko dokończyło dzieła tworząc atmosferę
wszechobecnego strachu i poczucia przytłoczenia. Rafał spojrzał na mnie i
spytał.
- Nic ci nie jest?
- Nie, w porządku, dam radę - powiedziałem próbując wstać, gdy nagle poczułem
ból w kostce.
- Dasz rade iść dalej?- spytał z obawą w glosie.
Nic nie odpowiedziałem tylko pokiwałem głowa rozmasowując obolałą kończynę. Ból
wreszcie zmalał na tyle, że pozwalał na dalszą wędrówkę i dałem o tym znać
Zubiemu.
-Którędy idziemy?- spytał.
- Tam gdzie płynie woda.
-Jesteś pewny gdzie dojdziemy?- powątpiewał.
- musimy gdzieś wyjść, a kanał na pewno prowadzi do rzeki, lepiej nie pchać się
pod górę bo może nas zalać - odparłem lakonicznie, nie było we mnie chęci na
rozmowy, ale gdy tak szliśmy i wsłuchaliśmy się w ciszę, poczuliśmy się
nieswojo.
–Na pewno gdzieś wyjdziemy - powiedziałem jakby do siebie, żeby się
podnieść na duchu.
Atmosfera panująca pod ziemią była dość specyficzna, by nie powiedzieć chorobliwie
przygnębiająca. Każdy nasz krok uderzający o taflę płynącej wody odbijał się
echem od ścian, sufitu, płynął do odległych krańców tunelu i wracał ze zdwojoną siłą ,nakładając
się na inne odgłosy tworząc kakofonię
dźwięków. Gdzieś jakby z dala było słychać jak samochody jadące ulicami
najeżdżają na włazy studzienek powodując bębnienie przypominające bicie serca.
Tudu tudu, tudu tudu, bum bum,
dudnienie, cały czas ten niski dudniący dźwięk przeszywający jak grzmot
pioruna i równie straszny. Po takich przeżyciach wszystko staje się grozą.
Tunel był dość niski, trzeba było się poruszać w nim w pochyleniu, a ciągłe
garbienie się przyprawiało nas o dotkliwy ból pleców. Wcześniejsze siedzenie na
krzesłach z przywiązanymi kończynami też się do tego przyczyniło. Po przejściu,
no ja wiem, z jakiś stu metrów byliśmy zdyszani i wykończeni. Powietrze było
gęste, duchota i wilgoć, a do tego komary i swąd stęchlizny. Gdy traciłem już
wszelka nadzieję Rafał krzyknął że coś widzi, jakieś światełko. „Światełko?”
spytałem z niedowierzaniem, przyspieszyliśmy kroku i ujrzeliśmy pionowy tunel
prowadzący do włazu. Stanęliśmy i popatrzeliśmy w górę. Wspiąłem się po
drabince i przyłożyłem dłonie do metalowej klapy. Naparłem na nią z całych sił
ale ani drgnęła. Oparłem się o ścianę odetchnąłem, zebrałem siły i znów
naparłem tym razem dając z siebie dwieście procent normy. Drgnęła i lekko się
podniosła, ale to na tyle, więcej ani rusz. Upuściłem ją i znów opadła na swą
wcześniejszą pozycję, a ja ciężko wypuściłem powietrze dając za wygraną. Oh
krótkie było moje szczęście, oj krótkie. Spojrzałem chociaż przez dziurki żeby
ocenić to co się dzieje na powierzchni. Było szaro, słońce powoli wstawało,
studzienka była umieszczona gdzieś w jakiś krzakach bądź wysokiej trawie. O wszystkim powiedziałem koledze na dole,
kazał mi zejść i tak też zrobiłem. Szliśmy dalej i znów po kilkudziesięciu
metrach znaleźliśmy studzienkę. Niestety scenariusz się powtórzył i właz ani
drgnął, ale spojrzałem przez otwór i zauważyłem, że ten umieszczony był gdzieś
na chodniku, ale nie to zwróciło moją uwagę, bardziej skupiłem się na niebie,
które spowite było ciemnymi chmurami. Wiedziałem, że jeśli spadnie deszcz to
tunel wypełni się wodą po brzegi, nie będziemy mieli szans, utoniemy.
- Spierdalamy!- nie było czasu na wyjaśnienia.
- Co?- widać, że zaskoczyłem go moją dość dosadną wypowiedzią.
- Spierdalaj, ale migiem. – Zeskoczyłem na dół i znów poczułem ból kostki, ale
jakoś mało mnie on wtedy obchodził.
Rozpoczął się szaleńczy bieg przez kanał, przygarbieni, rozchlapując wodę na boki dyszeliśmy jak lokomotywy. Z każdym metrem zwalnialiśmy, nogi były jak z waty, plątały się, aż w końcu odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułem jak uginają się kolana, a ziemia nieubłaganie przybliża się do mnie, w końcu runąłem jak długi, bez życia. Poczułem naglę, że ktoś chwyta mnie za ramiona i podnosi. Tym kimś był Zubi, miałem ochotę go uściskać, ale nie było czasu na pieszczoty. Poklepał mnie po ramieniu jak starego kumpla i pociągnął za sobą. Biegliśmy tak jeszcze na moje oko 3 do 4 minut. Wreszcie znaleźliśmy właz który dało się ruszyć. Naparłem na niego tak jak na poprzednie dwa, drgnął i poruszył. Jeszcze jedno pchnięcie i ten cholerny złom wylądował obok wyjścia z kanału. Wychyliłem głowę jak surykatka z nory i rozejrzałem się ostrożnie. Trawa dookoła, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej ulica, za mną jakieś krzaki i drzewa, z daleka dostrzegłem przystanek autobusowy. Ogólnie to było pusto, więc wyczołgałem się i pomogłem Rafałowi. Gdy oboje byliśmy na powierzchni, chwyciłem właz i zaciągnąłem go z powrotem tam gdzie był. Usiedliśmy i odetchnęliśmy z ulgą, gdy spadł deszcz, zdążyliśmy i nadal żyjemy, przynajmniej na razie. Słońce dopiero co wzeszło, okolica była wyludniona. Wstaliśmy, ociężale podnosząc się na nogi. Podeszliśmy do przystanku, wciąż rozglądając się czy nikt nas nie widział. Okazało się, że jesteśmy na przedmieściach Poznania, okolice Dębca. Wtedy mój przyjaciel mnie zaskoczył i wyjął z wewnętrznej kieszeni przedmiot przypominający stary telefon, trochę mniejszy, cieniutki i z wąskim ekranem. Wysunął długą na kilkanaście centymetrów antenę i wbił na klawiaturze numerycznej kilka cyfr.
- Co to jest? – Spytałem z niemałym zdziwieniem.
- Nie ważne, zaufaj mi i usiądź na ławce. –Tak tajemniczego to go nie znałem.
Usiadłem na ławce i przysłuchałem się jego rozmowie.
„Tu Zubert, potrzebny jest transport, pilne! Podeślijcie samochód, położenie
dostaniecie za chwile.” Tu skończył, a ja zacząłem się zastanawiać co z moja
rodziną i bliskimi, czy im nie zagroziłem. Postanowiłem, że zniknę na jakiś
czas i nikomu nic nie powiem, im mniej wiedzą tym lepiej śpią. Z rozmyślań
wyrwał mnie Zubi, chwytając za ramię.
-Jak tam stary?- spytał jak gdyby nigdy nic.
- Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi? Co to za pseudo telefon? Z kim gadałeś,
co to za jakiś pieprzony szpiegowski język? Wyjaśnisz mi to?- pytania same się
nasuwały.
-Wszystkiego dowiesz się niedługo, ale chciałbym się pierw dowiedzieć co było
na tej karcie pamięci, która mi dałeś i dlaczego nas zwinęli, oraz kim jest ten
blondyn z blizną.
- A masz tę kartę? Jeśli tak to wszystko wyjaśnię Ci, ale później, ok?
- Zgadzam się.- słowa te zabrzmiały jakby nie wypowiedział ich Rafał, cała ta
rozmowa była dziwna.
Zatonąłem znów w swoich myślach, myśli znów kołatały się w głowie, a jednocześnie
czułem w niej pustkę. Na przystanek podjechał czarny minivan i totalnie wybił
mnie z amoku.
- Obudź się, jedziemy.- rzucił Zubi.
Wsiadłem do samochodu, zapiąłem pas i przywitałem się z
kierowcą, niestety nie odpowiedział. Obok mnie usiadł Rafał. Gdy drzwi się
zamknęły ruszyliśmy, bez żadnego pytania gdzie, w jakim kierunku. W drodze
opisałem pokrótce całą sytuację, mówiłem o sytuacji w ruinach, o tym jak mnie
dorwali i o tym jak znalazłem się w tym chorym splocie wydarzeń. Drogi były
puste ,więc jechaliśmy bez zatrzymywania się, gdzieś niewiadomo gdzie, w aucie
którego nie znałem, z kierowcą którego nie widziałem, ani nie usłyszałem,
wiedząc, że ścigają nas by zabić i zakopać gdzieś w lesie.
Witam, wiem że dawno nie było rozdziału ale nie mogłem się skupić. Chcę też dodać że fabuła jest dość płynna i jeśli są jakieś propozycje chętnie je rozpatrzę, wystarczy że wyślecie jakąś sensowną propozycję. Pozdrawiam.