czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 2- przebudzony w ciemności.


Ciemno, wszędzie ciemno, siedziałem z telefonem przy twarzy zastanawiając się co dalej zrobić. Ręce drżały mi jak oszalałe. Pierwszą myślą było żeby już do końca życia pozostać w tym bunkrze za skrzyniami czekając aż zjedzą mnie szczury.
- Nie bądź tchórzem- powiedziałem sam do siebie z wyrzutami.
Wziąłem kilka głębokich wdechów i zacząłem się zastanawiać co się właśnie stało. Z zabrudzonej i zabłoconej torby wyciągnąłem aparat. Nagle usłyszałem szmer i zamarłem. Na szczęście był to tylko szczur szwędający się po tych starych i wilgotnych tunelach. Gdy już się uspokoiłem, chwyciłem aparat i odchyliłem w nim ekran. W zbiorze plików wyszukałem ten jeden filmik i odtworzyłem. Oglądałem go aż do momentu strzału. Wtedy mimowolnie zamknąłem oczy. Wiem, że takie rzeczy widzi się w telewizji, ale to tutaj było tak realne, to było prawdziwe i dlatego tak straszne. Ręce znów wpadły w mimowolne drgania i musiałem przerwać mroczny seans. Odłożyłem aparat do torby, ale wcześniej wyjąłem kartę pamięci, którą wsadziłem w zapinaną kieszeń spodni. Wyjąłem telefon, była na nim godzina szósta dwadzieścia. Musiałem tu siedzieć jakieś pół godziny. Słońce na zewnątrz z pewnością już wstało i budziło ludzi swoimi promieniami, tylko ja siedziałem pod ziemią. Na tapecie telefonu było moje zdjęcie z dziewczyną. Spojrzałem na nie i wzrok zatrzymał mi się na Jej oczach. Łza poleciał mi po policzku, przez myśl przeszło mi co ci zwyrodnialcy, których spotkałem mogli by jej zrobić. Na raz zacząłem myśleć o wszystkich moich bliskich, o wszystkich na których mi zależało. Oparłem się o ścianę i zsunąłem się po niej na zimną podłogę. Moja twarz wylądowała w splecionych dłoniach. Nie mogłem się skupić, mój mózg wytwarzał same mroczne obrazy, które przemykały mi przed oczyma jak stopklatki z filmu. W pewnej chwili zacisnąłem zęby, wziąłem głębszy oddech niż zwykle i z całej siły uderzyłem w leżącą naprzeciw skrzynię wypuszczając nagromadzone w płucach powietrze. Razem z nim wyrzuciłem z siebie bezsensowne myśli zaprzątające mi niepotrzebnie umysł. Wstałem i zacząłem myśleć racjonalnie.
- Muszę chronić bliskich- powiedziałem szeptem sam do siebie- muszę!- wycedziłem przez zęby.
-Ale jak?- pomyślałem.
Spojrzałem na telefon i uświadomiłem sobie, jest on workiem informacji, jest jak przynęta, są tam kontakty, zdjęcia, filmy, notatki, numery telefonów. Nie mogłem ryzykować. Cisnąłem nim o ziemię z całej siły. Dla pewności pozbierałem pozostałości po nim, żeby nie robić śladów. Kartę SIM złamałem na pół i to samo uczyniłem z kartą pamięci. Wszystko razem wylądowało w mojej kieszeni, postanowiłem pozbyć się tego w jakimś kanale bądź w rzece. Zamknąłem oczy i wziąłem dwa wdechy. Otworzyłem je i byłem wręcz przekonany że malowała się na nich wściekłość. Zacisnąłem pięść i powiedziałem sam do siebie „albo ja albo oni!” i wybiegłem z wielkiej Sali szukając wyjścia. Po paru minutach czołgania się w kompletnych ciemnościach znalazłem wyjście. To nie było to samo, którym tam wszedłem. Wychyliłem głowę i rozejrzałem się. Słońce niemiłosiernie zaczęło palić w oczy, raziło i oślepiało. Po kilku sekundach wzrok się przyzwyczaił i mogłem  dokładnie zlustrować teren. Znajdowałem się w jakimś lesie. Ujrzałem wydeptaną drużkę i natychmiast wbiegłem na nią. Spojrzałem na niebo i ustaliłem kierunki świata. Postanowiłem wracać w stronę miasta, czyli na zachód. Najpierw szedłem ale potem przyspieszyłem do truchtu, który przerodził się w karkołomny sprint. Nie byłem długodystansowcem więc po jakimś czasie nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa. Na szczęście dobiegałem właśnie do jakiś domostw. Pierwszą myślą było żeby zapukać i poprosić o pomoc. A jeśli nie pomogą, jeśli każą spadać, albo jeszcze wezwą policję? Policja tu nic nie poradzi, nagranie jest za słabej jakości. Od razu odrzuciłem ten pomysł i szedłem dalej. Okazało się że jestem w okolicach jeziora maltańskiego. Połowa sukcesu za mną, byłem już blisko domu, ale nie mogłem do niego wrócić, za duże ryzyko, nie mogłem tego zrobić. Pomyślałem o osobach które mogłyby mi pomóc w tej sytuacji. Przez głowę przelatywało tysiące osób, ale żadna nie była odpowiednia. Aż wreszcie przypomniałem sobie o dawnym koledze, przypomniałem sobie że zawsze miał on bzika na temat teorii spiskowych, tego że jesteśmy śledzeni i inwigilowani i innych pierdół. Nigdy nie wierzyłem w te bzdety które wygadywał aż do teraz. W tym momencie wszystko mogło być realne, a on był jedyną osobą mogącą mi pomóc bo tylko on mógł mnie wziąć na poważnie. Był jeden mały, ale ważny problem, nie znałem jego adresu i nie widzieliśmy się od dłuższego czasu. Ale znałem jego nazwisko i to już była jakaś poszlaka. Tylko jak się skontaktować. Wpadł mi do głowy pomysł żeby odszukać go przez facebooka, tylko jak połączyć się z Internetem. Szybko pomyślałem gdzie mogę się udać i od razu do głowy wpadła mi Galeria Malta i mieszczące się tam sklepy z elektroniką. W nich zawsze były wystawione laptopy, tablety i inne urządzenia. Czym prędzej się tam udałem.
Wszedłem do sklepu na pierwszym piętrze. W oczy rzucił mi się wystawiony jak na piedestale, biały tablet. Bingo! Znalazłem to czego mi było trzeba. Podszedłem, odblokowałem i chciałem dostać się do sieci a tu zong, potrzebne hasło do wi-fi.
-cholera, już po mnie- pomyślałem ale od razu coś sobie przypomniałem.
Jako hasło wpisałem „123456789” i potwierdziłem. Gdy pojawiła się wirująca ikonka wczytywania zamarłem. Stałem tam kilka sekund bez ruchu. Wpatrywałem się w to cholerne kółko a każda sekunda ciągnęła się niemiłosiernie. Wreszcie załapał. Hasło się zgadzało i mogłem korzystać z Internetu. Serce znowu zaczęło normalnie bić. Mogłem tylko dziękować pracownikom tego sklepu że ustawili tak banalne hasło. Od razu zalogowałem się na facebooka i wyszukałem Rafała Zuberta. Pokazało się ich kilku ale tylko jeden przypominał mi starego dobrego „Zubiego”. Wysłałem wiadomość „cześć, tu twój stary kumpel Piotr. Mam Ci coś ważnego do przekazania. Podaj miejsce gdzie moglibyśmy się spotkać”. Nie wspomniałem o niczym co zaszło w starym gospodarstwie, wolałem powiedzieć to osobiście. Oczywiście nie odpisał od razu więc wylogowałem się i wyszedłem ze sklepu. Wtedy uświadomiłem sobie że nie mam gdzie pójść. Wszędzie czułem się zagrożony. Pomyślałem racjonalnie i stwierdziłem, że w miejscach zaludnionych jestem bezpieczny. Przecież nie zastrzelą mnie przy świadkach, ani nie porwą z tłumu.
-Tłum jest moją ochroną- pomyślałem w duchu.- Od dziś tłum będzie moją tarczą i będę poruszał się razem z nim. To ludzie i sam ich obecność dadzą mi ochronę.
„Tłum, ludzie”- te dwa słowa na zmianę przelatywały mi przez głowę. Poszedłem do KFC i usiadłem na krześle przy małym stoliczku. Wyciągnąłem portfel z kieszeni i wyliczyłem że starczy mi na jakąś kanapkę. Kupiłem ja i wróciłem do stolika który stał na podwyższeniu. Ludzi było mało i co się dziwić o tak wczesnej porze, lecz jednak byli i dawali mi ochronę. Zjadłem kanapkę i spojrzałem przez oszkloną ścianę na jezioro, które teraz mieniło się w blasku słońca. Zamyśliłem się, aż w pewnym momencie usłyszałem huk. Moje mięśnie zwarły się i gwałtownie odwróciłem głowę. Okazało się że to któremuś z pracowników coś upadło. Opanowałem się i przypomniałem sobie o wysłanej wiadomości. Wstałem i pewnym krokiem poszedłem przez alejkę ze stolikami, zwinnie ominąłem krzesła i wszedłem prosto na ruchome schody prowadzące na niższy poziom gdzie znajdował się ten sklep. Gdy wszedłem, moim oczom ukazał się chłopak stojący przy tablecie. To się nazywa mieć pecha. Podszedłem do półki z grami i udawałem, że je przeglądam. Gdy tylko chłopak odszedł dorwałem się do tego płaskiego kawałka plastiku i metalu jak pies do kiełbasy. Wi-fi nadal było podłączone. Wszedłem na wiadomą stronę, zalogowałem się i ujrzałem cyferkę przy ikonce wiadomości. Otworzyłem i zobaczyłem nadawcę, był nim sam „Zubi”. Wyświetliłem wiadomość i przeczytałem widniejącą w niej treść „cześć, spotkajmy się dziś w o 11:30 przy Pręgierzu”. Wylogowałem się, odłożyłem tablet i pomaszerowałem do wyjścia. Gdy przekraczałem próg spojrzałem na moją dłoń. Krwawiła.

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 1- poranna przechadzka


Punkt czwarta rano. Wracałem właśnie z nocnych manewrów mojej ekipy ASG. Mniej więcej raz w tygodniu wyruszaliśmy na takie wypady treningowe gdzie ćwiczyliśmy różnorakie taktyki i scenariusze działania w terenie, a w dzisiaj padło na nocny trening. Byłem wyczerpany i ledwo szedłem z kilkoma kilogramami sprzętu w moim plecaku. Włożyłem klucz do zamka i przekręciłem z lekkim oporem. Drzwi otworzyły się, a ja wparowałem do pustego już domu. Wszyscy wyszli do pracy tylko ja wracam po nocy. W drodze do pokoju zrzucałem z siebie rzeczy jak wąż skórę. W korytarzu zostały zabłocone buty i moja bluza moro. Wszedłem do mojego małego przytulnego gniazdka gdzie zdjąłem resztę, czyli spodnie skarpety i wszystko inne co jeszcze na  mnie zostało. Plecak rzuciłem gdzieś w kąt stwierdzając, że później się wypakuję. Z marszu padłem na nierozłożone łóżko i ciężko westchnąłem . Jakże przyjemne wylegiwanie się na łóżku nie trwało długo bo przypomniałem sobie  że muszę wziąć te ufajdane buty z tego korytarza bo matka mnie zabije. Wstałem z trudem i przeciągnąłem się, czując jak grawitacja nieubłaganie ciągnie mnie z powrotem do mojego ciepłego legowiska. Przemogłem się i poszedłem wreszcie, potem przy okazji wypakowałem się i mniej więcej ogarnąłem cały ten bałagan jaki zrobiłem. Gdy wszystko było na swoim miejscu spojrzałem na zegarek. Było już wpół do piątej i zaczęło się robić jasno za oknem. Nie mogąc już zasnąć rozejrzałem się po małym pokoju pokrytym zgniło zieloną farbą. Popatrzyłem na książki leniwie leżące na półce potem na biurko gdzie mieścił się komputer i moja „centrala dowodzenia wszechświatem” jak zwykłem to nazywać. Wstałem i podszedłem do niewielkiego okna, które skierowane było ku wschodowi. Słońce już majaczyło gdzieś na horyzoncie dając niewielką czerwoną poświatę. Widok był tak bajeczny że od razu pomyślałem żeby to uwiecznić. Jako że moim drugim hobby, a raczej pasją jest fotografia nie mogłem się oprzeć żeby zrobić zdjęcie. W tej samej sekundzie naszła mnie myśl, że jeśli nie mogę spać to zamiast się nudzić mogę wyjść i zrobić fotki w plenerze. Od razu spodobał mi się ten pomysł, więc zabrałem się do pakowania. Zajęło mi to nie dużo bo zabrałem tylko torbę z aparatem i dwoma obiektywami na zmianę oraz statyw. Wszystko wrzuciłem do mojego plecaka i założyłem swój mundur, który zwykle noszę na strzelanki.
Włożyłem go gdyż chciałem udać się w moje ulubione miejsce gdzie często spotkać można sarny i inną zwierzynę, a nie chciałem je odstraszyć jakimś jaskrawym T-shirtem. Tak przygotowany ruszyłem w stronę mojego celu. Doszedłem do przystanku na którym wsiadłem do tramwaju. Było w nim mało osób, co  się dziwić o tak wczesnej porze, ale wszyscy na mnie spojrzeli. No tak! Jakiś koleś w mundurze i od razu sensacja. Już byłem do tego przyzwyczajony, nawet mnie to trochę bawiło. Po kilku przystankach wysiadłem i pospiesznym krokiem maszerowałem w stronę punktu docelowego, którym były ruiny starego gospodarstwa. Wielkie rozpadające się domostwo, szczątki stajni i chyba jakiegoś chlewu lub innego budynku gospodarczego, ale przede wszystkim wielka polana gdzie pasały się sarny. Można było przyczaić się w jednym budynków i ze spokojem robić zdjęcia.
Byłem już niedaleko, była równo piąta, słońce już wyłoniło się ponad horyzontem oświetlając drzewa, które rzucały długie cienie. Widok niesamowity, zawsze lubiłem wchody słońca. Podchodzą c do zarośniętego budynku usłyszałem dziwne dźwięki. Nie przypominały one żadnej zwierzyny, a ludzie w tym miejscu i o tej porze byli tu rzadkością. Zakradłem się do ruin domu i po cichu wszedłem po schodach do wejścia frontowego, odgłosy były coraz wyraźniejsze, jakby ktoś przechadzał się nieopodal. Ostrożnie kroczyłem po gruzie w stronę okna wychodzącego na podwórze.
Stamtąd było widać wszystkie pozostałości po innych budynkach.
Starałem się być jak najciszej bo tak podpowiadał mi instynkt samozachowawczy. Nie mogłem uwierzyć w to co chwilę później zobaczyłem.
Na placu wyłożonym cegłami, między stajnią a ścianami nieistniejącej już stodoły stało kilka osób ubranych na czarno. Nie wiedziałem ile ich dokładnie jest. Pośpiesznie przywarłem do ściany i nasłuchiwałem. To już nie były to tylko niewyraźne odgłosy, teraz słyszałem każdy krok i każde słowo.
- Dawaj go tu- powiedział męski chrypliwy głos- nie mamy aż tyle czasu.
-Chwile- odrzekł mu inny, należący do kogoś młodszego.
Wyjrzałem kątem oka przez okno i scena się tam dziejąca zmroziła mi krew w żyłach. Było dwóch facetów, jeden stał z pistoletem w ręku a drugi, mniejszy, ciągnął kogoś ze związanymi rękami i zawiązanymi oczami. Od razu chwyciłem aparat i włączyłem nagrywanie. Nie wiem dlaczego to zrobiłem ale zrobiłem, taki już odruch. Ściągnęli mu opaskę z oczu. Młodszy go przytrzymał żeby nie uciekł i powalił kopniakiem od tyłu w kolana. Gość upadł bezwiednie na ziemie ze wzrokiem skierowanym na faceta z bronią. Ten wycelował z niego i zaśmiał się.
- hah, było warto z nami zadzierać?- spytał lecz odpowiedzi nie uzyskał.
wtedy dostał cios w twarz od tego młodszego
- odpowiadaj jak się ciebie pytają.- skarcił go mniejszy
ofiara nadal nic nie odpowiadała. Wtedy dostrzegłem na twarzy młodszego z oprawców bliznę przechodzącą przez prawy policzek. Był on szczupłym i wysokim blondynem, ostrzyżonym na krótko. Jego towarzysz był totalnym przeciwieństwem. Gruby, brzydki i z ciemnymi przetłuszczonymi włosami. Wszystko widziałem w ekranie mojego aparatu. Wtem rozległ się huk wystrzału. Ptaki wzleciały w powietrze a klęczący mężczyzna opadł twarzą na ziemię zalewając ziemię krwią. Zamarłem obezwładniony strachem. Nie mogłem się ruszyć spod ściany. Chcąc jak najszybciej znaleźć drogę ucieczki rozejrzałem się panicznie po pomieszczeniu. Pakując aparat do torby zdarzyło się najgorsze! Potrąciłem jedną z cegieł, która upadając na ziemię zrobiła nielada hałas. Usłyszeli go niestety także dwaj mężczyźni w czerni.
-cholera jasna-pomyślałem- teraz to już po mnie.

-Co to kurwa było?- usłyszałem głos tego grubego
-idę to sprawdzić. – oznajmił blondyn.
Wtedy po prostu zerwałem się na równe nogi i zacząłem uciekać ile sił w nogach. Narobiłem dużo hałasu i potknąłem się kilka razy, ale to było bez znaczenia, teraz liczyło się żeby ujść z życiem. Zbiegłem po schodach a za sobą słyszałem tylko niewyraźne krzyki i rumor spadających cegieł wcześniej przeze mnie potrąconych. Nagle dobiegł mnie odgłos wystrzału, a kula przeleciała mi nad głową. Odruchowo padłem ale w ułamku sekundy wstałem znów biegłem. Uciekałem jak oszalały, zakosami, między drzewami i zaroślami. Towarzyszyły mi wystrzały, może jeszcze dwa albo trzy, na szczęście żaden nie trafił, a przynajmniej taką miałem nadzieję bo adrenalina nie pozwalała mi niczego poczuć. Biegłem cały czas i nie oglądałem się, nawet na chwilę nie zwolniłem, nie czułem zmęczenia. Nagle przede mną pojawił się jakby z nikąd spadek w dół, nie zatrzymałem się, nie zdążyłem. Ziemia osunęła mi się spod nóg. Spadłem jakieś dwa mery w dół i przeturlałem się. Bolało jak diabli. Wstałem i rozejrzałem się.

Zleciałem z wierzchołka jakiegoś schronu lub bunkru, wbiegłem do niego i ogarnęła mnie ciemność, podążałem w głąb po omacku potykając się co chwila, lecz nie zatrzymując.  Dotarłem do większego pomieszczenia i poświeciłem latarką w telefonie. Miejsce miało jakieś pięć na siedem metrów i wysokość niecałych dwóch. W przeciwległym kącie stała woda, a wszędzie było czuć wilgoć . tam gdzie  było w miarę sucho stały stare rozpadające się skrzynie. Postanowiłem się za nimi ukryć i poczekać, co będzie dalej.