czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział 4- Złapany na gorącym uczynku...


Spojrzałem w jego zimne niebieskie oczy, typowy aryjczyk.
-Teraz grzecznie pójdziesz ze mną i bez żadnych wybryków ok?
Nie odpowiedziałem, przymknąłem na chwilę oczy, zacisnąłem zęby. Zastygłem tak na chwilę. Gdy je otworzyłem on nadal na mnie patrzył.  Jego źrenice przewiercały mnie na wylot, sama jego obecność rozsiewała jakąś dziwną aurę niepokoju. Nie mówiąc ani słowa wstałem i spojrzałem na blondyna niepewnym wzrokiem. Wyszczerzył żeby w złowieszczym uśmiechu, wstał i  lewą ręką wskazał drogę, a prawą schował broń za pasek i zakrywając bluzą. Kroczyłem a każda sekunda dłużyła się niczym godzina, on był dwa kroki za mną. Gdzie uciec? Gdzie się schować? Oczami lustrowałem teren dookoła szukając rozpaczliwie jakiegoś wyjścia, uliczki, czegokolwiek gdzie mógłbym się schować i go zgubić. Zwolniłem kroku równając się z mężczyzną, który jeszcze niedawno zabił na moich oczach człowieka. Spojrzałem w jego oczy, z których emanował chłód. Spytałem gdzie idziemy. Ten gestem ręki wskazał stojące nieopodal czarne BMW. W tym momencie chwyciłem go oburącz za barki i kopnąłem z całej siły kolanem w krocze. Gdy zgiął się w pół uderzyłem łokciem prosto między łopatki. Padł na kolana i będąc na czworaka syknął tylko „ty gnoju”. Nagle jakbym ocknął się ze snu. Szybkie rozeznanie w sytuacji, rzut oka na zwijającego się z bólu blondyna i uświadomiłem sobie co się właśnie stało. Muszę wiać! Zacząłem biec, a za plecami usłyszałem, że on także poderwał się do biegu. Nie miałem pojęcia dokąd biegnę, zamroczony mijałem wąskie uliczki. Skręciłem w jedną z nich, potem następną i następną. W końcu schowałem się za rogiem jednej z nich. Przywarłem do niej i wychyliłem się, aby sprawdzić czy zgubiłem mojego oprawcę. Dyszałem jak pies i czułem się niczym zwierzyna na polowaniu. Na uliczce było pusto. Wychyliłem się raz jeszcze dla pewności. Poczułem ból w tyle głowy i zapiszczało mi w uszach. obraz przed oczami zaczął się powoli ściemniać aż zgasł całkowicie. Straciłem przytomność. Świadomość odzyskałem chyba po kilku minutach. Otworzyłem oczy, byłem spowity w ciemności, ręce i nogi miałem skrępowane, a usta zakneblowane. Po chwili uświadomiłem sobie że leże w bagażniku. Jechaliśmy gdzieś. Nie wiedziałem gdzie. Po chwili zrobiło mi się słabo i znów zapadłem w głęboki sen nieświadomości.