wtorek, 16 września 2014

Rozdział 7- Ukryci pod ziemią

Samochody przejechały i nastała jakaś taka dziwna cisza. Wszystko jakby zwolniło. Nagle jedna z moich nóg ześlizgnęła się ze stalowego szczebla drabinki kanałowej i runąłem metr w dół by uderzyć z wielkim impetem w posadzkę tunelu. Słychać było tylko głuchy huk i szelest wody chlapiącej na ściany, echo odbite od sklepienia tylko dokończyło dzieła tworząc atmosferę wszechobecnego strachu i poczucia przytłoczenia. Rafał spojrzał na mnie i spytał.
- Nic ci nie jest? 
- Nie, w porządku, dam radę - powiedziałem próbując wstać, gdy nagle poczułem ból w kostce. 
- Dasz rade iść dalej?- spytał z obawą w glosie. Nic nie odpowiedziałem tylko pokiwałem głowa rozmasowując obolałą kończynę. Ból wreszcie zmalał na tyle, że pozwalał na dalszą wędrówkę i dałem o tym znać Zubiemu.
-Którędy idziemy?- spytał.
- Tam gdzie płynie woda.

-Jesteś pewny gdzie dojdziemy?- powątpiewał.
- musimy gdzieś wyjść, a kanał na pewno prowadzi do rzeki, lepiej nie pchać się pod górę bo może nas zalać - odparłem lakonicznie, nie było we mnie chęci na rozmowy, ale gdy tak szliśmy i wsłuchaliśmy się w ciszę, poczuliśmy się nieswojo. 

–Na pewno gdzieś wyjdziemy - powiedziałem jakby do siebie, żeby się podnieść na duchu. Atmosfera panująca pod ziemią była dość specyficzna, by nie powiedzieć chorobliwie przygnębiająca. Każdy nasz krok uderzający o taflę płynącej wody odbijał się echem od ścian, sufitu, płynął do odległych krańców tunelu i wracał ze zdwojoną siłą ,nakładając się na inne odgłosy  tworząc kakofonię dźwięków. Gdzieś jakby z dala było słychać jak samochody jadące ulicami najeżdżają na włazy studzienek powodując bębnienie przypominające bicie serca. Tudu tudu, tudu tudu, bum bum,  dudnienie, cały czas ten niski dudniący dźwięk przeszywający jak grzmot pioruna i równie straszny. Po takich przeżyciach wszystko staje się grozą. Tunel był dość niski, trzeba było się poruszać w nim w pochyleniu, a ciągłe garbienie się przyprawiało nas o dotkliwy ból pleców. Wcześniejsze siedzenie na krzesłach z przywiązanymi kończynami też się do tego przyczyniło. Po przejściu, no ja wiem, z jakiś stu metrów byliśmy zdyszani i wykończeni. Powietrze było gęste, duchota i wilgoć, a do tego komary i swąd stęchlizny. Gdy traciłem już wszelka nadzieję Rafał krzyknął że coś widzi, jakieś światełko. „Światełko?” spytałem z niedowierzaniem, przyspieszyliśmy kroku i ujrzeliśmy pionowy tunel prowadzący do włazu. Stanęliśmy i popatrzeliśmy w górę. Wspiąłem się po drabince i przyłożyłem dłonie do metalowej klapy. Naparłem na nią z całych sił ale ani drgnęła. Oparłem się o ścianę odetchnąłem, zebrałem siły i znów naparłem tym razem dając z siebie dwieście procent normy. Drgnęła i lekko się podniosła, ale to na tyle, więcej ani rusz. Upuściłem ją i znów opadła na swą wcześniejszą pozycję, a ja ciężko wypuściłem powietrze dając za wygraną. Oh krótkie było moje szczęście, oj krótkie. Spojrzałem chociaż przez dziurki żeby ocenić to co się dzieje na powierzchni. Było szaro, słońce powoli wstawało, studzienka była umieszczona gdzieś w jakiś krzakach bądź wysokiej trawie.  O wszystkim powiedziałem koledze na dole, kazał mi zejść i tak też zrobiłem. Szliśmy dalej i znów po kilkudziesięciu metrach znaleźliśmy studzienkę. Niestety scenariusz się powtórzył i właz ani drgnął, ale spojrzałem przez otwór i zauważyłem, że ten umieszczony był gdzieś na chodniku, ale nie to zwróciło moją uwagę, bardziej skupiłem się na niebie, które spowite było ciemnymi chmurami. Wiedziałem, że jeśli spadnie deszcz to tunel wypełni się wodą po brzegi, nie będziemy mieli szans, utoniemy. 
- Spierdalamy!- nie było czasu na wyjaśnienia. 
- Co?- widać, że zaskoczyłem go moją dość dosadną wypowiedzią. - Spierdalaj, ale migiem. – Zeskoczyłem na dół i znów poczułem ból kostki, ale jakoś mało mnie on wtedy obchodził.
Rozpoczął się szaleńczy bieg przez kanał, przygarbieni, rozchlapując wodę na boki dyszeliśmy jak lokomotywy. Z każdym metrem zwalnialiśmy, nogi były jak z waty, plątały się, aż w końcu odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułem jak uginają się kolana, a ziemia nieubłaganie przybliża się do mnie, w końcu runąłem jak długi, bez życia. Poczułem naglę, że ktoś chwyta mnie za ramiona i podnosi. Tym kimś był Zubi, miałem ochotę go uściskać, ale nie było czasu na pieszczoty. Poklepał mnie po ramieniu jak starego kumpla i pociągnął za sobą. Biegliśmy tak jeszcze na moje oko 3 do 4 minut. Wreszcie znaleźliśmy właz który dało się ruszyć. Naparłem na niego tak jak na poprzednie dwa, drgnął i poruszył. Jeszcze jedno pchnięcie i ten cholerny złom wylądował obok wyjścia z kanału. Wychyliłem głowę jak surykatka z nory i rozejrzałem się ostrożnie. Trawa dookoła, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej ulica, za mną jakieś krzaki i drzewa, z daleka dostrzegłem przystanek autobusowy. Ogólnie to było pusto, więc wyczołgałem się i pomogłem Rafałowi. Gdy oboje byliśmy na powierzchni, chwyciłem właz i zaciągnąłem go z powrotem tam gdzie był. Usiedliśmy i odetchnęliśmy z ulgą, gdy spadł deszcz, zdążyliśmy i nadal żyjemy, przynajmniej na razie. Słońce dopiero co wzeszło, okolica była wyludniona. Wstaliśmy, ociężale podnosząc się na nogi. Podeszliśmy do przystanku, wciąż rozglądając się czy nikt nas nie widział. Okazało się, że jesteśmy na przedmieściach Poznania, okolice Dębca. Wtedy mój przyjaciel mnie zaskoczył i wyjął z wewnętrznej kieszeni przedmiot przypominający stary telefon, trochę mniejszy, cieniutki i z wąskim ekranem. Wysunął długą na kilkanaście centymetrów antenę i wbił na klawiaturze numerycznej kilka cyfr.
- Co to jest? – Spytałem z niemałym zdziwieniem.
- Nie ważne, zaufaj mi i usiądź na ławce. –Tak tajemniczego to go nie znałem.
Usiadłem na ławce i przysłuchałem się jego rozmowie.
„Tu Zubert, potrzebny jest transport, pilne! Podeślijcie samochód, położenie dostaniecie za chwile.” Tu skończył, a ja zacząłem się zastanawiać co z moja rodziną i bliskimi, czy im nie zagroziłem. Postanowiłem, że zniknę na jakiś czas i nikomu nic nie powiem, im mniej wiedzą tym lepiej śpią. Z rozmyślań wyrwał mnie Zubi, chwytając za ramię.
-Jak tam stary?- spytał jak gdyby nigdy nic.
- Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi? Co to za pseudo telefon? Z kim gadałeś, co to za jakiś pieprzony szpiegowski język? Wyjaśnisz mi to?- pytania same się nasuwały.
-Wszystkiego dowiesz się niedługo, ale chciałbym się pierw dowiedzieć co było na tej karcie pamięci, która mi dałeś i dlaczego nas zwinęli, oraz kim jest ten blondyn z blizną.
- A masz tę kartę? Jeśli tak to wszystko wyjaśnię Ci, ale później, ok?
- Zgadzam się.- słowa te zabrzmiały jakby nie wypowiedział ich Rafał, cała ta rozmowa była dziwna.
Zatonąłem znów w swoich myślach, myśli znów kołatały się w głowie, a jednocześnie czułem w niej pustkę. Na przystanek podjechał czarny minivan i totalnie wybił mnie z amoku.
- Obudź się, jedziemy.- rzucił Zubi.


Wsiadłem do samochodu, zapiąłem pas i przywitałem się z kierowcą, niestety nie odpowiedział. Obok mnie usiadł Rafał. Gdy drzwi się zamknęły ruszyliśmy, bez żadnego pytania gdzie, w jakim kierunku. W drodze opisałem pokrótce całą sytuację, mówiłem o sytuacji w ruinach, o tym jak mnie dorwali i o tym jak znalazłem się w tym chorym splocie wydarzeń. Drogi były puste ,więc jechaliśmy bez zatrzymywania się, gdzieś niewiadomo gdzie, w aucie którego nie znałem, z kierowcą którego nie widziałem, ani nie usłyszałem, wiedząc, że ścigają nas by zabić i zakopać gdzieś w lesie.





Witam, wiem że dawno nie było rozdziału ale nie mogłem się skupić. Chcę też dodać że fabuła jest dość płynna i jeśli są jakieś propozycje chętnie je rozpatrzę, wystarczy że wyślecie jakąś sensowną propozycję. Pozdrawiam.

piątek, 30 maja 2014

Rozdział 6- Nowa szansa




-Właź- odezwał się szorstki głos, który w mig wybudził mnie ze snu.Usłyszałem tylko jak coś ląduje w pomieszczeniu z niemałym hukiem, a potem jęknęło. Twarz miałem nadal zakrytą workiem więc mogłem jedynie nasłuchiwać, tego co się dzieje wokół mnie. Dwie pary butów ze stukotem żwawo wkroczyły do pokoju, podnosząc to co przed chwilą tak niedbale upuściły. Jeden z nich postawił coś za moimi plecami, to chyba było drugie krzesło. Usadzili na nim delikwenta, dało się słyszeć tylko szurgotanie liny zawiązywanej na nadgarstkach.
Wiedziałem co czuje, przed chwilą doznałem tego samego. Gdy skończyli go wiązać odeszli zamykając za sobą drzwi, które niemiłosiernie skrzypiały, zamykając się z trzaskiem. Chrobot klucza w zamku i nastała cisza. Mój nowy towarzysz nawet się nie odezwał, nie jęknął tylko ciężko odetchnął, jakby z ulgą. Jak gdyby wrócił do domu po ciężkiej podróży. Nie miałem ochoty na pogadanki, byłem wykończony, więc tylko zapytałem rzeczowo bez owijania w bawełne:- Ktoś ty?-Piotr! Piotr, to ty?- zapytał z ożywieniem.-Zubi? Co ty tutaj robisz- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.-Dorwali mnie zaraz po tym jak się spotkaliśmy. O co tu chodzi?- Widziałeś to co jest na karcie pamięci, którą ci dałem?- zapytałem nie zważając na to co mówił.-Nie, nie zdążyłem. Wszedłem do domu i włączyłem komputer, nagle walenie do drzwi. Schowałem kartę, poszedłem otworzyć drzwi, a tu bach! Worek na łeb i do bagażnika… Jezu powiesz wreszcie co jest grane?- gorączkował się.- Nie czas na wyjaśnienia, wytłumaczę ci wszystko później, nie teraz, nie teraz. W tej chwili musimy się stąd wydostać. Schowałeś kartę bezpiecznie tak? Gdyby pytali gdzie jest to nie odpowiadaj!-Dlaczego? - Za dużo pytań Zubi! Za dużo pytań na raz!- odburknąłem.-  Po prostu nie mów im gdzie jest bo będzie z nami kiepsko… ahh- rozbolała mnie od tego wszystkiego głowa.- Coś ci jest? –spytał zaniepokojony.- coś cię zabolało?- Nic takiego, zanim tu przyjechałem dostałem lekko od nich w czerep. Nie trzeba było się tak rzucać.- Ostatnie słowa powiedziałem jakby do siebie.Nastała długa chwila ciszy, każdy z nas musiał przemyśleć to trochę w samotności, a może też trochę odpocząć. Faktycznie, mogło to być za wiele wrażeń jak na jeden dzień. Tak właściwie to nie wiedziałem która jest godzina, straciłem rachubę, a przez worek na głowie nic nie widziałem. Nie miałem pojęcia nawet czy jest dzień czy noc. Czy moi bliscy nie martwią się z powodu mojej nieobecności? Tego nie wiedziałem.Z moich rozmyślań wybudziły mnie kroki dochodzące zza drzwi. Szturchnąłem Zubiego łokciem i kazałem mu się obudzić. Ten drgnął, usiadł na baczność i jak zagubione dziecko we mgle zaczął pytać co się dzieje. Natychmiast kazałem mu się uspokoić i powiedziałem, że ktoś idzie. Drzwi otworzyły się ze złowieszczym skrzypnięciem, a  do pomieszczenia wślizgnął się ktoś w ciężkich butach- rozpoznałem po odgłosie. Zrobił kilka kroków dookoła, jakby szukał czegoś, zgubił się próbował odnaleźć kierunek, krążył, robił okrążenie po okrążeniu. Pozbawiony zmysłu wzroku mogłem tylko słuchać stukotu, tego odgłosu tąpnięcia które bębniło mi w głowie. Rytmiczne tupanie skończyło się, a on stanął przede mną. Przełknąłem ślinę. W sekundę później poczułem dłoń na mojej głowie chwytającą worek. Gwałtownym szarpnięciem zdjęto mi tkaninę z głowy. Światło w pokoju mnie poraziło do tego stopnia, że syknąłem z bólu. Chwilę minęło zanim doszedłem do siebie i zobaczyłem że to tylko mała żarówka zwisająca na kablu z popękanego sufitu. Naprzeciw mnie stał pewnie na nogach znany mi już wcześniej blondyn. Z powagą patrzył gdzieś w dal jakby coś widział na przeciwległej ścianie, czegoś wypatrywał, też się rozejrzałem. Był to jakiś obskurny pokój z zżółkniętymi ścianami z których odpadała farba w kolorze zgniłej trawy. Nie było żadnego okna, jedyne światło dawała ta skromna żarówka która ledwo dawała rade przebić się przez ten półmrok. Pode mną znajdowała się surowa betonowa podłoga, z kilkoma dziurami i wgłębieniami. Po mojej prawej stronie były ciężkie stalowe drzwi z dość solidnym zamkiem. Wyglądały na stare ale na pewno nie łatwe do sforsowania.
Gdy zakończyłem rekonesans po pokoju, przyjrzałem się lepiej samemu blondynowi. Krótkie, obcięte na jeża włosy barwy czysto aryjskiej,  cienkie brwi tego samego koloru, a pod nimi zimne, budzące niepokój oczy. Nos mały i zadarty, wręcz zwyczajny. Podłużna twarz zakończona była wyraźnym podbródkiem z wcięciem po środku. To jednak nie zwróciło tak bardzo mojej uwagi jak blizna na prawym policzku. Głęboka wyróżniająca się skaza ciągnąca się od kącika oka przez policzek, kończąca się niedaleko ust. W jednej chwili jego oczy spojrzały w moje i znów poczułem chłód rozchodzący się po ciele, wprawiający mnie niepokój i pokrywający mój kark dreszczem, zimny pot skroplił się na mojej szyi. Patrzył długo, boleśnie długo, ale nie chciałem dawać mu psychicznej przewagi, więc odwzajemniłem spojrzenie. Po chwili wpatrywania się w siebie odchrząknął  i począł mówić.-Sytuacja nie jest kolorowa, przynajmniej nie dla was- niski głos rozbrzmiał w pomieszczeniu jak dobrze nastrojony kontrabas.- Innymi  słowy jesteście w kropce, wasz czas dobiegł końca, ale zanim was odeślemy na tamten świat chciałem zapytać o jedno… dla kogo pracujecie?To pytanie mnie zaskoczyło.-Pracujemy?!- prawie wykrzyczałem.- dla nikogo nie pracujemy!- Nie ściemniaj młody, wiem, że nie działacie sami. Kogoś takiego jak ja nie można zbyć byle kłamstwem, a do tego za stary jestem na takie numery, żeby z wami się sprzeczać i bawić w ciuciubabkę- kontynuował przesłuchanie.-Dla nikogo nie pracuje! Jego się czepiaj ja nic nie wiem- wtrącił się dotąd cichy Rafał.- nawet Pana nie widziałem, jestem niewinny.-Och zamknij się- wycedził nasz oprawca, ale w duchu pomyślałem to samo.Zubi tak jak mu kazano, zamknął się i dobrze. Nie myślałem, że tak się na nim przejadę, no cóż ludziom jednak nie można ufać, przynajmniej niektórym. Aryjczyk- bo takie nadąłem mu przezwisko- milczał dłuższy czas po czym powolnym krokiem obszedł nas kilkakrotnie, nie patrząc ani razu na nas.Gdy tak szedł zdążyłem rzucić okiem na jego ubiór, nienaganny strój, czarne, gładkie i wyprasowane spodnie, bez żadnej skazy czy paprochu. Czarna była także bluza, dokładnie przylegająca do jego tułowia. Buty wysokie, skórzane i wypastowane na błysk. Nie można było się nigdzie dopatrzeć choćby śladu niedoskonałości, zagniecenia czy też plamy, nie to co jego zaorana blizną twarz. Wreszcie przystanął za moimi plecami, naprzeciw Zuberta. Z impetem szarpnął worek na jego głowie. Teraz mogłem tylko słuchać. - Widzę, że psychicznie jesteś słabszy. Może Ty Mi opowiesz dla kogo pracujesz wraz ze swoim koleżką?- nastała niezręczna cisza. – a więc też milczysz… to inaczej pogadamy. Tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa uderzył Zubiego w brzuch z takim impetem, aż poczułem to na moim krześle oraz w kościach. Wypuścił ciężko powietrze i jęknął z bólu. Oddychał ociężale, widać było, że cios był cholernie mocny. Na całe szczęście nie padł ani jeden więcej. Teraz znów wrócił do mnie i nachylił się nad moim uchem. - Jeśli teraz mi nie powiesz to zrobię mu troszeczkę większe kuku- wyszeptał z ironią. Poczułem jego oddech na policzku. Siedziałem jak wryty nie patrząc na niego, wbijając wzrok w ścianę, tylko byle by nie patrzeć na niego. Po chwili chwycił mnie za włosy i podciągnął moją głowę ku górze. -Nie ignoruj mnie i nie udawaj głuchego! milczałem. Puścił mnie i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Drzwi znów się zatrzasnęły z upiornym gruchnięciem i zostaliśmy sami. Zubi zaczął przepraszać, że chciał mnie wrobić, że to przez stres ale najzwyczajniej w świecie go olałem. było mi to wszystko jedno, czy wydostane się z nim czy bez niego,  ważne by się uwolnić.Nagle wpadł mi głowy pewien pomysł. Przerwałem Rafałowi jego gorzkie żale i kazałem mu się wydrzeć. - Co? Mam się wydzierać? Po co? - Chcesz się uwolnić? To po prostu to zrób i nie pytaj, jasne? Przytaknął  i zaczął krzyczeć na całe gardło. Gdy on zdzierał sobie struny głosowe ja szamotałem się z linami, chcąc uwolnić choć jedną kończynę. Nie zdążyłem. Do pomieszczenia wpadł facet w czarnym podkoszulku i pałką w ręce, pytając w niewybrednych słowach co się stało. Ucichliśmy, lecz po chwili zacząłem gadać jak najęty, a to ,że mam  obtartą kostkę, że pić mi się chce, to że głowa mnie boli od wszechobecnej wilgoci. Facet zdębiał i spojrzał na mnie jak na głupiego, a ja w tym czasie uwolniłem niepostrzeżenie jedną nogę. Nadal zgrywałem  głupiego próbując uwolnić też rękę. Mężczyzna spostrzegł to i chciał się już zamachnąć na mnie pałką, ale nie zdążył. Moja noga była szybsza i dosięgła jego krocza, efekt był taki jak można przypuszczać. Gość zgiął się w pół, a ja w tym czasie odwiązałem ręce, i wyprowadziłem cios w szczękę a potem poprawiłem z drugiej strony. Legł jak długi na ziemie. Wiedziałem, że czas ucieka i pospiesznie uwolniłem drugą nogę. Chciałem także odwiązać Rafała, ale nie zdążyłem, bo usłyszałem kroki zza drzwi.  Sięgnąłem po leżącą na podłodze pałkę i stanąłem przy wyjściu, przyklejony plecami do ściany. Przez próg wychyliła się czyjaś łysa głowa, idealny cel. Zamach, cios i kolejny delikwent na ziemi. Chwyciłem go pod pachami, wciągnąłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi. Atmosfera robiła się gorąca, poczuliśmy to oboje wraz z Rafałem. Odwiązałem go i wręczyłem mu drugą pałkę, którą wcześniej znokautowany delikwent miał na wyposażeniu. -Masz, będziesz się miał czym bronić. -Ale… Nic więcej nie wydukał tylko ze zszokowanym wzrokiem chwycił ją. W tym czasie szybko i raptownie przeszukałem obu mężczyzn. Przetrząsnąłem kieszenie i w jednej z nich znalazłem klucze. Teraz następna kieszeń i następne znalezisko, broń, a dokładnie Walter PP. Chwyciłem go do ręki i wyjąłem magazynek. Był pełny, to dobrze. Klucze schowałem do kieszeni spodni a broń wsadziłem za pasek. Chwyciłem pałkę i ostrożnie wyszedłem z pokoju, Zubi ruszył za mną. Gestem dłoni kazałem mu trzymać się z tyłu i być cicho. -Teraz powoli do wyjścia-szepnąłem. nie odpowiedział tylko przytakująco kiwnął głową. Rozejrzałem się dookoła, byliśmy w jakiejś hali, nie miałem pojęcia do czego była ona przeznaczona. Po mojej lewej, gdzieś daleko w kącie leżały palety a na nich wielkie stalowe skrzynie. Nie było czasu na rozmyślanie co w nich jest ani jakie jest ich przeznaczenie. Spojrzałem w prawo i ujrzałem wielką bramę, a koło niej mniejsze drzwi. Palcem wskazałem kierunek ucieczki i sam ruszyłem żwawo przodem. Szedłem tuż przy ścianie w dłoni ściskając z całych sił pałkę. Przeszedłem kilkanaście kroków i przy ścianie napotkałem drzwi, były otwarte a w środku ktoś siedział i rozmawiał. Zatrzymałem się i ostrożnie zaglądnąłem do środka. Wewnątrz pomieszczenia siedziało kilku mężczyzn ubranych podobnie jak Ci, których wcześniej łagodnie mówiąc uśpiłem. Odwróciłem się do Zubiego. -Słuchaj, teraz musimy po cichu i sprawnie przejść do tych drzwi, ok? -Ok- przytaknął i przełknął ślinę. Przeszliśmy obok drzwi i jakimś cudem zostaliśmy niezauważeni, niczym cienie prześlizgnęliśmy się do bramy. Przy drzwiach wisiała kłódka, wielka i mocarna jak w Alcatras. Teraz gdy stałem przy drzwiach prowadzących do wolności, dopiero poczułem przypływ adrenaliny. Krew uderzyła mi do mózgu, mięśnie spięły się tak, nie sposób było je rozluźnić, a skroń zalała się potem. Sięgnąłem drżącą ręką do kieszeni i wyciągnąłem klucz. Chciałem go wsadzić w otwór ale nie mogłem zapanować nad dłonią. W pewnym momencie Zubi chwycił mnie za rękę, wyciągnął klucz z zaciśniętych palców i sam zdjął kłódkę. Spojrzałem na niego dziękującym wzrokiem, widząc to odparł tylko „nie ma za co”. Drzwi otworzyły się z piskiem i szczęknięciem tak głośnym, że obudziły by umarłego. Cholera, chyba wszystkie drzwi tutaj skrzypią! Odgłos usłyszeliśmy nie tylko my. Z pokoju wybiegło troje facetów, tym razem bez pałek, ale za to z bronią wycelowaną prosto w nas. -W nogi!- krzyknąłem ile sił i powietrza w płucach i rozpocząłem bieg.
Kule odbijały się od stalowych drzwi i świstały nad głową, pędziłem uciekając przed śmiercią, która zaglądała mi w oczy przy każdym strzale.  Świst strzałów i szmer rozrywanego przez kule powietrza był wszędzie dookoła. Biegłem przed siebie, co jakiś czas oglądając się za plecy, by zobaczyć czy mój kompan dotrzymuje mi kroku. Gdy wybiegliśmy z hali znaleźliśmy się na podjeździe w środku lasu. Będąc jakieś 10 metrów dalej znów spojrzałem za siebie, Zubi był tylko metr za mną i dyszał jak lokomotywa, ale zdołał wydusić z siebie chrapliwe „biegnij”. Był na skraju wyczerpania ale krew, która była w naszych żyłach była wręcz przesiąknięta adrenaliną. Gdy tak patrzyłem na Rafała, spostrzegłem, że dwoje wybiegło za nami, ale zamiast kontynuować pościg, celowałi do mnie. Serce mi stanęło na moment, a czas jakby zwolnił. Myślałem, że w takich chwilach przemyka Ci całe życie przed oczami, ale tak nie było, była tylko wydłużająca się w nieskończoność chwila i kompletna pustka w mózgu, o niczym nie myślałem, tylko patrzyłem prosto w lufę. Czas dłużył się w nieskończoność a ja nic nie mogłem w tej sekundzie zrobić. To wszystko przerwał nagły, przeszywający wnętrze huk. Upadłem na ziemię i czas znów przyspieszył do normalnego tępa. Chwilę mi zabrało zanim ocknąłem się i wróciłem do rzeczywistości. Przed moją twarzą zobaczyłem mojego kumpla, chwycił mnie za ramie i podciągnął za sobą na przód. Okazało się, iż kula trafiła tuż nade mną w drzewo a jak potknąłem się o wystający korzeń. Znów biegłem, zdyszany, poobijany, ale cały. Strzały nagle ucichły, a my byliśmy już jakieś sto, może sto pięćdziesiąt metrów dalej, lecz nie przestawaliśmy przebierać nogami. Wnet przed nami wyrosła jak z pod ziemi studzienka 
kanalizacyjna. Krzyknąłem do kolegi, że ma się zatrzymać.-Chodź mi pomóż Zubi!- krzyknąłem.-Chcesz iść kanałami?-Chcesz zwiać do kurwy nędzy czy nie? Więc pomóż mi i nie gadaj tyle!Jak powiedziałem tak zrobił, chwyciliśmy stalowy właz i przesunęliśmy na bok.-Właź pierwszy- powiedziałem.-Ale…- Znowu te Twoje „ale”. Nie marudź tylko wskakuj.Żwawo wślizgnął się w ciasny otwór i zaczął schodzić po drabince. Wtedy czekając na górze dowiedziałem się czemu strzały ucichły, na horyzoncie zobaczyłem jasne reflektory dwóch wozów, wyłaniających się z lasu. Pędziły prosto na nas, a na język aż cisnęło się słowo na „k”. nie zważając na to czy mój kumpel już zszedł czy nie, wcisnąłem się w tunel, zasuwając za sobą właz. Ciężka stalowa płyta opadała z głuchym stukotem, niosąc złowrogie echo. Zamarłem na chwile i spojrzałem w górę. Nad moją głową przejechał najpierw jeden, potem drugi samochód. Byliśmy bezpieczni… na razie.

piątek, 7 marca 2014

Rozdział 5- Podróż w nieznane


Ponownie się obudziłem i otworzyłem powieki, ale cały czas było ciemno. Mrugnąłem parę razy lecz nadal nic nie widziałem, spróbowałem przetrzeć powieki, lecz uświadomiłem sobie, że moje dłonie są skrępowane jakimś węzłem. Wnet przypomniałem sobie wszystko, najpierw jak niewyraźny sen a potem wspomnienie zdawało się jaśnieć w mojej głowie i było coraz bardziej realne, aż w końcu wyklarowało się w pełni. Przypomniałem sobie sytuację ze starego gospodarstwa, ucieczkę, pobyt w bunkrze i spotkanie z Zubim. I to wszystko w jeden dzień. Starałem sobie jakoś to poukładać w głowie, lecz myśli plątały się niczym węzeł gordyjski. A co z Zubim? Co z nim zrobili? Czy go złapali tak jak mnie i wsadzili w bagażnik i wiozą nie wiadomo gdzie? Do głowy zaczęły napływać mi myśli co ze mną zrobią. W ciemnościach bagażnika strach jakby był silniejszy i miał przewagę niż w świetle dnia codziennego. Narastał i obezwładniał mój umysł wizją, że skończę jak biedny nieszczęśnik, którego egzekucję widziałem parę godzin temu. Obraz mojego ciała z kulą w głowie był wstrętny, odrzucający, ale nie miałem się go jak pozbyć. To wszystko wrzało we mnie i gdy tak rozmyślałem, a wręcz panikowałem, samochód nagle zaczął zwalniać. Może zatrzymał się na jakiś światłach? Nie wiem. Chwilę potem ruszył i jechaliśmy jak wcześniej. Zacząłem wsłuchiwać się w odgłosy z otoczenia, niestety wszystko zagłuszał warkot silnika. Hałas przybrał na silę i wywnioskowałem że wjechaliśmy na autostradę, lub inną drogę szybkiego ruchu. po jakiś 30 minutach jazdy wóz zatrzymał się. Silnik zgasł i usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi. Trzasnęły one z hukiem i poczułem lęk w sercu. Towarzyszyło mu jeszcze jedno uczucie, które po dziś dzień nie umiem nazwać. Doszły do mnie odgłosy miarowych kroków po sypkim żwirze, nie były one szybkie, ale mocne i pewne. Usłyszałem też inne, wolniejsze i cięższe. Podeszli obaj do bagażnika i poczułem jak ściska mi żołądek. Klapa otworzyła się a moje oczy zostały srogo potraktowane światłem. Zmrużyłem oczy i poczułem pulsujący ból w potylicy. Któryś z mężczyzn mocno mnie chwycił za ubranie i wyrzucił z samochodu jakbym był tylko workiem ziemniaków. Opadłem bezwładnie twarzą na żwir, który wbił się w moje policzki i trafił także do moich ust. Przekręciłem się na bok i spojrzałem w górę. Nade mną stał wielki ociężały mężczyzna, oraz jego kolega blondyn, którego miałem niewątpliwą przyjemność już poznać. Obaj patrzyli na mnie obojętnym wzrokiem. Rozglądnąłem się i zorientowałem się że jesteśmy na jakimś parkingu na skraju lasu. Niedaleko słychać było samochody, to znaczy, że do drogi niedaleko. Spojrzałem w górę, o czymś rozmawiali:
- To jest ten gnojek, który nas podglądał. - powiedział blondyn- co z nim robimy?
Drugi westchnął ociężale i zwrócił się do mnie:
- I co gnoju, warto było uciekać? – przykucnął i dodał- no i co z Tobą maleńki począć? Wypuścić cię nie możemy, a trzymać się nie opłaca… a wiesz co się robi z psami w schronisku? – tu przerwał i spojrzał mi głęboko w oczy- usypia się!
- Dobra, biorę go ze sobą.
Otyły mężczyzna chwycił mnie pod pachami i powlókł do drugiego samochodu. Zacząłem się szamotać i próbowałem uwolnić, ale nic z tego. Trzymał mnie pewnie i silnie, czułem, że jestem bez szans. Krzyczałem, ale nic to nie dawało, tylko burknął do mnie „nie drzyj się bo łeb ukręcę”. Zatargał mnie do białego wozu dostawczego, którego marki nie zdążyłem dostrzec. Otworzył drzwi bagażnika i wtrącił mnie do środka z taką samą łatwością jak jeszcze nie dawno wyrzucił mnie z czarnego BMW. Odwróciłem się i widziałem tylko jak zatrzaskuje drzwi. Sam wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Nie było żadnych okien więc nie miałem pojęcia gdzie jedziemy. Leżałem na wznak i próbowałem ogarnąć całą sytuację do kupy, ale nijak nie mogłem się skupić.
Czas dłużył się w nieskończoność, aż nagle z moich myśli wyrwał mnie chrobot otwieranej bramy. Wjechaliśmy do jakiejś hali i zatrzymaliśmy się. Drzwi otwarły się z łoskotem a z zewnątrz sięgnęły po mnie dwie pary rąk, innych rąk. Było to dwoje zamaskowanych osobników, ciągnących mnie po ziemi. Zatargali mnie do jakiegoś pokoju, rozcięli węzły, posadzili na stare niewygodne, drewniane krzesło. Kazali się wyprostować i przywiązali mi dłonie do desek siedziska.
- To teraz sobie odpoczniesz chłopcze. – powiedział jeden ze zbirów i nakrył mi głowę workiem.
- Słodkich snów, ha ha ha. Zaśmiał się drugi.- do jutra.
Oboje wyszli i zatrzasnęli drzwi, zakluczając je. Słyszałem ich oddalające się kroki, cichły powoli aż w końcu nie słyszałem ich wcale. Zostałem ja i wszechogarniająca cisza. Przez chwilę próbowałem przeciąć węzły pocierając nimi o nogi krzesła, ale zdałem sobie sprawę, że to bezcelowe i tylko sobie poraniłem nadgarstki. Zacząłem się miotać, lecz wszystko na nic, w końcu odpuściłem całkowicie i poddałem się. Głowa bezsilnie opadła mi w dół i oparła się o  klatkę piersiową, wkrótce potem poczułem zmęczenie i wycieńczenie, nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Wkrótce potem ogarnął mnie głęboki sen.



Przepraszam, że tak długo ale sami pewnie wiecie jaka jest szkoła ;) . mam nadzieję że ten rozdział się spodoba, oraz że wkręcił was w akcję młodego Piotra. mam nadzieję, że następny rozdział ukaże się niebawem. Pozdrawiam "Grilloo"

czwartek, 9 stycznia 2014

Rozdział 4- Złapany na gorącym uczynku...


Spojrzałem w jego zimne niebieskie oczy, typowy aryjczyk.
-Teraz grzecznie pójdziesz ze mną i bez żadnych wybryków ok?
Nie odpowiedziałem, przymknąłem na chwilę oczy, zacisnąłem zęby. Zastygłem tak na chwilę. Gdy je otworzyłem on nadal na mnie patrzył.  Jego źrenice przewiercały mnie na wylot, sama jego obecność rozsiewała jakąś dziwną aurę niepokoju. Nie mówiąc ani słowa wstałem i spojrzałem na blondyna niepewnym wzrokiem. Wyszczerzył żeby w złowieszczym uśmiechu, wstał i  lewą ręką wskazał drogę, a prawą schował broń za pasek i zakrywając bluzą. Kroczyłem a każda sekunda dłużyła się niczym godzina, on był dwa kroki za mną. Gdzie uciec? Gdzie się schować? Oczami lustrowałem teren dookoła szukając rozpaczliwie jakiegoś wyjścia, uliczki, czegokolwiek gdzie mógłbym się schować i go zgubić. Zwolniłem kroku równając się z mężczyzną, który jeszcze niedawno zabił na moich oczach człowieka. Spojrzałem w jego oczy, z których emanował chłód. Spytałem gdzie idziemy. Ten gestem ręki wskazał stojące nieopodal czarne BMW. W tym momencie chwyciłem go oburącz za barki i kopnąłem z całej siły kolanem w krocze. Gdy zgiął się w pół uderzyłem łokciem prosto między łopatki. Padł na kolana i będąc na czworaka syknął tylko „ty gnoju”. Nagle jakbym ocknął się ze snu. Szybkie rozeznanie w sytuacji, rzut oka na zwijającego się z bólu blondyna i uświadomiłem sobie co się właśnie stało. Muszę wiać! Zacząłem biec, a za plecami usłyszałem, że on także poderwał się do biegu. Nie miałem pojęcia dokąd biegnę, zamroczony mijałem wąskie uliczki. Skręciłem w jedną z nich, potem następną i następną. W końcu schowałem się za rogiem jednej z nich. Przywarłem do niej i wychyliłem się, aby sprawdzić czy zgubiłem mojego oprawcę. Dyszałem jak pies i czułem się niczym zwierzyna na polowaniu. Na uliczce było pusto. Wychyliłem się raz jeszcze dla pewności. Poczułem ból w tyle głowy i zapiszczało mi w uszach. obraz przed oczami zaczął się powoli ściemniać aż zgasł całkowicie. Straciłem przytomność. Świadomość odzyskałem chyba po kilku minutach. Otworzyłem oczy, byłem spowity w ciemności, ręce i nogi miałem skrępowane, a usta zakneblowane. Po chwili uświadomiłem sobie że leże w bagażniku. Jechaliśmy gdzieś. Nie wiedziałem gdzie. Po chwili zrobiło mi się słabo i znów zapadłem w głęboki sen nieświadomości.