wtorek, 16 września 2014

Rozdział 7- Ukryci pod ziemią

Samochody przejechały i nastała jakaś taka dziwna cisza. Wszystko jakby zwolniło. Nagle jedna z moich nóg ześlizgnęła się ze stalowego szczebla drabinki kanałowej i runąłem metr w dół by uderzyć z wielkim impetem w posadzkę tunelu. Słychać było tylko głuchy huk i szelest wody chlapiącej na ściany, echo odbite od sklepienia tylko dokończyło dzieła tworząc atmosferę wszechobecnego strachu i poczucia przytłoczenia. Rafał spojrzał na mnie i spytał.
- Nic ci nie jest? 
- Nie, w porządku, dam radę - powiedziałem próbując wstać, gdy nagle poczułem ból w kostce. 
- Dasz rade iść dalej?- spytał z obawą w glosie. Nic nie odpowiedziałem tylko pokiwałem głowa rozmasowując obolałą kończynę. Ból wreszcie zmalał na tyle, że pozwalał na dalszą wędrówkę i dałem o tym znać Zubiemu.
-Którędy idziemy?- spytał.
- Tam gdzie płynie woda.

-Jesteś pewny gdzie dojdziemy?- powątpiewał.
- musimy gdzieś wyjść, a kanał na pewno prowadzi do rzeki, lepiej nie pchać się pod górę bo może nas zalać - odparłem lakonicznie, nie było we mnie chęci na rozmowy, ale gdy tak szliśmy i wsłuchaliśmy się w ciszę, poczuliśmy się nieswojo. 

–Na pewno gdzieś wyjdziemy - powiedziałem jakby do siebie, żeby się podnieść na duchu. Atmosfera panująca pod ziemią była dość specyficzna, by nie powiedzieć chorobliwie przygnębiająca. Każdy nasz krok uderzający o taflę płynącej wody odbijał się echem od ścian, sufitu, płynął do odległych krańców tunelu i wracał ze zdwojoną siłą ,nakładając się na inne odgłosy  tworząc kakofonię dźwięków. Gdzieś jakby z dala było słychać jak samochody jadące ulicami najeżdżają na włazy studzienek powodując bębnienie przypominające bicie serca. Tudu tudu, tudu tudu, bum bum,  dudnienie, cały czas ten niski dudniący dźwięk przeszywający jak grzmot pioruna i równie straszny. Po takich przeżyciach wszystko staje się grozą. Tunel był dość niski, trzeba było się poruszać w nim w pochyleniu, a ciągłe garbienie się przyprawiało nas o dotkliwy ból pleców. Wcześniejsze siedzenie na krzesłach z przywiązanymi kończynami też się do tego przyczyniło. Po przejściu, no ja wiem, z jakiś stu metrów byliśmy zdyszani i wykończeni. Powietrze było gęste, duchota i wilgoć, a do tego komary i swąd stęchlizny. Gdy traciłem już wszelka nadzieję Rafał krzyknął że coś widzi, jakieś światełko. „Światełko?” spytałem z niedowierzaniem, przyspieszyliśmy kroku i ujrzeliśmy pionowy tunel prowadzący do włazu. Stanęliśmy i popatrzeliśmy w górę. Wspiąłem się po drabince i przyłożyłem dłonie do metalowej klapy. Naparłem na nią z całych sił ale ani drgnęła. Oparłem się o ścianę odetchnąłem, zebrałem siły i znów naparłem tym razem dając z siebie dwieście procent normy. Drgnęła i lekko się podniosła, ale to na tyle, więcej ani rusz. Upuściłem ją i znów opadła na swą wcześniejszą pozycję, a ja ciężko wypuściłem powietrze dając za wygraną. Oh krótkie było moje szczęście, oj krótkie. Spojrzałem chociaż przez dziurki żeby ocenić to co się dzieje na powierzchni. Było szaro, słońce powoli wstawało, studzienka była umieszczona gdzieś w jakiś krzakach bądź wysokiej trawie.  O wszystkim powiedziałem koledze na dole, kazał mi zejść i tak też zrobiłem. Szliśmy dalej i znów po kilkudziesięciu metrach znaleźliśmy studzienkę. Niestety scenariusz się powtórzył i właz ani drgnął, ale spojrzałem przez otwór i zauważyłem, że ten umieszczony był gdzieś na chodniku, ale nie to zwróciło moją uwagę, bardziej skupiłem się na niebie, które spowite było ciemnymi chmurami. Wiedziałem, że jeśli spadnie deszcz to tunel wypełni się wodą po brzegi, nie będziemy mieli szans, utoniemy. 
- Spierdalamy!- nie było czasu na wyjaśnienia. 
- Co?- widać, że zaskoczyłem go moją dość dosadną wypowiedzią. - Spierdalaj, ale migiem. – Zeskoczyłem na dół i znów poczułem ból kostki, ale jakoś mało mnie on wtedy obchodził.
Rozpoczął się szaleńczy bieg przez kanał, przygarbieni, rozchlapując wodę na boki dyszeliśmy jak lokomotywy. Z każdym metrem zwalnialiśmy, nogi były jak z waty, plątały się, aż w końcu odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułem jak uginają się kolana, a ziemia nieubłaganie przybliża się do mnie, w końcu runąłem jak długi, bez życia. Poczułem naglę, że ktoś chwyta mnie za ramiona i podnosi. Tym kimś był Zubi, miałem ochotę go uściskać, ale nie było czasu na pieszczoty. Poklepał mnie po ramieniu jak starego kumpla i pociągnął za sobą. Biegliśmy tak jeszcze na moje oko 3 do 4 minut. Wreszcie znaleźliśmy właz który dało się ruszyć. Naparłem na niego tak jak na poprzednie dwa, drgnął i poruszył. Jeszcze jedno pchnięcie i ten cholerny złom wylądował obok wyjścia z kanału. Wychyliłem głowę jak surykatka z nory i rozejrzałem się ostrożnie. Trawa dookoła, jakieś pięćdziesiąt metrów dalej ulica, za mną jakieś krzaki i drzewa, z daleka dostrzegłem przystanek autobusowy. Ogólnie to było pusto, więc wyczołgałem się i pomogłem Rafałowi. Gdy oboje byliśmy na powierzchni, chwyciłem właz i zaciągnąłem go z powrotem tam gdzie był. Usiedliśmy i odetchnęliśmy z ulgą, gdy spadł deszcz, zdążyliśmy i nadal żyjemy, przynajmniej na razie. Słońce dopiero co wzeszło, okolica była wyludniona. Wstaliśmy, ociężale podnosząc się na nogi. Podeszliśmy do przystanku, wciąż rozglądając się czy nikt nas nie widział. Okazało się, że jesteśmy na przedmieściach Poznania, okolice Dębca. Wtedy mój przyjaciel mnie zaskoczył i wyjął z wewnętrznej kieszeni przedmiot przypominający stary telefon, trochę mniejszy, cieniutki i z wąskim ekranem. Wysunął długą na kilkanaście centymetrów antenę i wbił na klawiaturze numerycznej kilka cyfr.
- Co to jest? – Spytałem z niemałym zdziwieniem.
- Nie ważne, zaufaj mi i usiądź na ławce. –Tak tajemniczego to go nie znałem.
Usiadłem na ławce i przysłuchałem się jego rozmowie.
„Tu Zubert, potrzebny jest transport, pilne! Podeślijcie samochód, położenie dostaniecie za chwile.” Tu skończył, a ja zacząłem się zastanawiać co z moja rodziną i bliskimi, czy im nie zagroziłem. Postanowiłem, że zniknę na jakiś czas i nikomu nic nie powiem, im mniej wiedzą tym lepiej śpią. Z rozmyślań wyrwał mnie Zubi, chwytając za ramię.
-Jak tam stary?- spytał jak gdyby nigdy nic.
- Możesz mi powiedzieć o co tu chodzi? Co to za pseudo telefon? Z kim gadałeś, co to za jakiś pieprzony szpiegowski język? Wyjaśnisz mi to?- pytania same się nasuwały.
-Wszystkiego dowiesz się niedługo, ale chciałbym się pierw dowiedzieć co było na tej karcie pamięci, która mi dałeś i dlaczego nas zwinęli, oraz kim jest ten blondyn z blizną.
- A masz tę kartę? Jeśli tak to wszystko wyjaśnię Ci, ale później, ok?
- Zgadzam się.- słowa te zabrzmiały jakby nie wypowiedział ich Rafał, cała ta rozmowa była dziwna.
Zatonąłem znów w swoich myślach, myśli znów kołatały się w głowie, a jednocześnie czułem w niej pustkę. Na przystanek podjechał czarny minivan i totalnie wybił mnie z amoku.
- Obudź się, jedziemy.- rzucił Zubi.


Wsiadłem do samochodu, zapiąłem pas i przywitałem się z kierowcą, niestety nie odpowiedział. Obok mnie usiadł Rafał. Gdy drzwi się zamknęły ruszyliśmy, bez żadnego pytania gdzie, w jakim kierunku. W drodze opisałem pokrótce całą sytuację, mówiłem o sytuacji w ruinach, o tym jak mnie dorwali i o tym jak znalazłem się w tym chorym splocie wydarzeń. Drogi były puste ,więc jechaliśmy bez zatrzymywania się, gdzieś niewiadomo gdzie, w aucie którego nie znałem, z kierowcą którego nie widziałem, ani nie usłyszałem, wiedząc, że ścigają nas by zabić i zakopać gdzieś w lesie.





Witam, wiem że dawno nie było rozdziału ale nie mogłem się skupić. Chcę też dodać że fabuła jest dość płynna i jeśli są jakieś propozycje chętnie je rozpatrzę, wystarczy że wyślecie jakąś sensowną propozycję. Pozdrawiam.

1 komentarz: