piątek, 30 maja 2014

Rozdział 6- Nowa szansa




-Właź- odezwał się szorstki głos, który w mig wybudził mnie ze snu.Usłyszałem tylko jak coś ląduje w pomieszczeniu z niemałym hukiem, a potem jęknęło. Twarz miałem nadal zakrytą workiem więc mogłem jedynie nasłuchiwać, tego co się dzieje wokół mnie. Dwie pary butów ze stukotem żwawo wkroczyły do pokoju, podnosząc to co przed chwilą tak niedbale upuściły. Jeden z nich postawił coś za moimi plecami, to chyba było drugie krzesło. Usadzili na nim delikwenta, dało się słyszeć tylko szurgotanie liny zawiązywanej na nadgarstkach.
Wiedziałem co czuje, przed chwilą doznałem tego samego. Gdy skończyli go wiązać odeszli zamykając za sobą drzwi, które niemiłosiernie skrzypiały, zamykając się z trzaskiem. Chrobot klucza w zamku i nastała cisza. Mój nowy towarzysz nawet się nie odezwał, nie jęknął tylko ciężko odetchnął, jakby z ulgą. Jak gdyby wrócił do domu po ciężkiej podróży. Nie miałem ochoty na pogadanki, byłem wykończony, więc tylko zapytałem rzeczowo bez owijania w bawełne:- Ktoś ty?-Piotr! Piotr, to ty?- zapytał z ożywieniem.-Zubi? Co ty tutaj robisz- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.-Dorwali mnie zaraz po tym jak się spotkaliśmy. O co tu chodzi?- Widziałeś to co jest na karcie pamięci, którą ci dałem?- zapytałem nie zważając na to co mówił.-Nie, nie zdążyłem. Wszedłem do domu i włączyłem komputer, nagle walenie do drzwi. Schowałem kartę, poszedłem otworzyć drzwi, a tu bach! Worek na łeb i do bagażnika… Jezu powiesz wreszcie co jest grane?- gorączkował się.- Nie czas na wyjaśnienia, wytłumaczę ci wszystko później, nie teraz, nie teraz. W tej chwili musimy się stąd wydostać. Schowałeś kartę bezpiecznie tak? Gdyby pytali gdzie jest to nie odpowiadaj!-Dlaczego? - Za dużo pytań Zubi! Za dużo pytań na raz!- odburknąłem.-  Po prostu nie mów im gdzie jest bo będzie z nami kiepsko… ahh- rozbolała mnie od tego wszystkiego głowa.- Coś ci jest? –spytał zaniepokojony.- coś cię zabolało?- Nic takiego, zanim tu przyjechałem dostałem lekko od nich w czerep. Nie trzeba było się tak rzucać.- Ostatnie słowa powiedziałem jakby do siebie.Nastała długa chwila ciszy, każdy z nas musiał przemyśleć to trochę w samotności, a może też trochę odpocząć. Faktycznie, mogło to być za wiele wrażeń jak na jeden dzień. Tak właściwie to nie wiedziałem która jest godzina, straciłem rachubę, a przez worek na głowie nic nie widziałem. Nie miałem pojęcia nawet czy jest dzień czy noc. Czy moi bliscy nie martwią się z powodu mojej nieobecności? Tego nie wiedziałem.Z moich rozmyślań wybudziły mnie kroki dochodzące zza drzwi. Szturchnąłem Zubiego łokciem i kazałem mu się obudzić. Ten drgnął, usiadł na baczność i jak zagubione dziecko we mgle zaczął pytać co się dzieje. Natychmiast kazałem mu się uspokoić i powiedziałem, że ktoś idzie. Drzwi otworzyły się ze złowieszczym skrzypnięciem, a  do pomieszczenia wślizgnął się ktoś w ciężkich butach- rozpoznałem po odgłosie. Zrobił kilka kroków dookoła, jakby szukał czegoś, zgubił się próbował odnaleźć kierunek, krążył, robił okrążenie po okrążeniu. Pozbawiony zmysłu wzroku mogłem tylko słuchać stukotu, tego odgłosu tąpnięcia które bębniło mi w głowie. Rytmiczne tupanie skończyło się, a on stanął przede mną. Przełknąłem ślinę. W sekundę później poczułem dłoń na mojej głowie chwytającą worek. Gwałtownym szarpnięciem zdjęto mi tkaninę z głowy. Światło w pokoju mnie poraziło do tego stopnia, że syknąłem z bólu. Chwilę minęło zanim doszedłem do siebie i zobaczyłem że to tylko mała żarówka zwisająca na kablu z popękanego sufitu. Naprzeciw mnie stał pewnie na nogach znany mi już wcześniej blondyn. Z powagą patrzył gdzieś w dal jakby coś widział na przeciwległej ścianie, czegoś wypatrywał, też się rozejrzałem. Był to jakiś obskurny pokój z zżółkniętymi ścianami z których odpadała farba w kolorze zgniłej trawy. Nie było żadnego okna, jedyne światło dawała ta skromna żarówka która ledwo dawała rade przebić się przez ten półmrok. Pode mną znajdowała się surowa betonowa podłoga, z kilkoma dziurami i wgłębieniami. Po mojej prawej stronie były ciężkie stalowe drzwi z dość solidnym zamkiem. Wyglądały na stare ale na pewno nie łatwe do sforsowania.
Gdy zakończyłem rekonesans po pokoju, przyjrzałem się lepiej samemu blondynowi. Krótkie, obcięte na jeża włosy barwy czysto aryjskiej,  cienkie brwi tego samego koloru, a pod nimi zimne, budzące niepokój oczy. Nos mały i zadarty, wręcz zwyczajny. Podłużna twarz zakończona była wyraźnym podbródkiem z wcięciem po środku. To jednak nie zwróciło tak bardzo mojej uwagi jak blizna na prawym policzku. Głęboka wyróżniająca się skaza ciągnąca się od kącika oka przez policzek, kończąca się niedaleko ust. W jednej chwili jego oczy spojrzały w moje i znów poczułem chłód rozchodzący się po ciele, wprawiający mnie niepokój i pokrywający mój kark dreszczem, zimny pot skroplił się na mojej szyi. Patrzył długo, boleśnie długo, ale nie chciałem dawać mu psychicznej przewagi, więc odwzajemniłem spojrzenie. Po chwili wpatrywania się w siebie odchrząknął  i począł mówić.-Sytuacja nie jest kolorowa, przynajmniej nie dla was- niski głos rozbrzmiał w pomieszczeniu jak dobrze nastrojony kontrabas.- Innymi  słowy jesteście w kropce, wasz czas dobiegł końca, ale zanim was odeślemy na tamten świat chciałem zapytać o jedno… dla kogo pracujecie?To pytanie mnie zaskoczyło.-Pracujemy?!- prawie wykrzyczałem.- dla nikogo nie pracujemy!- Nie ściemniaj młody, wiem, że nie działacie sami. Kogoś takiego jak ja nie można zbyć byle kłamstwem, a do tego za stary jestem na takie numery, żeby z wami się sprzeczać i bawić w ciuciubabkę- kontynuował przesłuchanie.-Dla nikogo nie pracuje! Jego się czepiaj ja nic nie wiem- wtrącił się dotąd cichy Rafał.- nawet Pana nie widziałem, jestem niewinny.-Och zamknij się- wycedził nasz oprawca, ale w duchu pomyślałem to samo.Zubi tak jak mu kazano, zamknął się i dobrze. Nie myślałem, że tak się na nim przejadę, no cóż ludziom jednak nie można ufać, przynajmniej niektórym. Aryjczyk- bo takie nadąłem mu przezwisko- milczał dłuższy czas po czym powolnym krokiem obszedł nas kilkakrotnie, nie patrząc ani razu na nas.Gdy tak szedł zdążyłem rzucić okiem na jego ubiór, nienaganny strój, czarne, gładkie i wyprasowane spodnie, bez żadnej skazy czy paprochu. Czarna była także bluza, dokładnie przylegająca do jego tułowia. Buty wysokie, skórzane i wypastowane na błysk. Nie można było się nigdzie dopatrzeć choćby śladu niedoskonałości, zagniecenia czy też plamy, nie to co jego zaorana blizną twarz. Wreszcie przystanął za moimi plecami, naprzeciw Zuberta. Z impetem szarpnął worek na jego głowie. Teraz mogłem tylko słuchać. - Widzę, że psychicznie jesteś słabszy. Może Ty Mi opowiesz dla kogo pracujesz wraz ze swoim koleżką?- nastała niezręczna cisza. – a więc też milczysz… to inaczej pogadamy. Tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa uderzył Zubiego w brzuch z takim impetem, aż poczułem to na moim krześle oraz w kościach. Wypuścił ciężko powietrze i jęknął z bólu. Oddychał ociężale, widać było, że cios był cholernie mocny. Na całe szczęście nie padł ani jeden więcej. Teraz znów wrócił do mnie i nachylił się nad moim uchem. - Jeśli teraz mi nie powiesz to zrobię mu troszeczkę większe kuku- wyszeptał z ironią. Poczułem jego oddech na policzku. Siedziałem jak wryty nie patrząc na niego, wbijając wzrok w ścianę, tylko byle by nie patrzeć na niego. Po chwili chwycił mnie za włosy i podciągnął moją głowę ku górze. -Nie ignoruj mnie i nie udawaj głuchego! milczałem. Puścił mnie i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Drzwi znów się zatrzasnęły z upiornym gruchnięciem i zostaliśmy sami. Zubi zaczął przepraszać, że chciał mnie wrobić, że to przez stres ale najzwyczajniej w świecie go olałem. było mi to wszystko jedno, czy wydostane się z nim czy bez niego,  ważne by się uwolnić.Nagle wpadł mi głowy pewien pomysł. Przerwałem Rafałowi jego gorzkie żale i kazałem mu się wydrzeć. - Co? Mam się wydzierać? Po co? - Chcesz się uwolnić? To po prostu to zrób i nie pytaj, jasne? Przytaknął  i zaczął krzyczeć na całe gardło. Gdy on zdzierał sobie struny głosowe ja szamotałem się z linami, chcąc uwolnić choć jedną kończynę. Nie zdążyłem. Do pomieszczenia wpadł facet w czarnym podkoszulku i pałką w ręce, pytając w niewybrednych słowach co się stało. Ucichliśmy, lecz po chwili zacząłem gadać jak najęty, a to ,że mam  obtartą kostkę, że pić mi się chce, to że głowa mnie boli od wszechobecnej wilgoci. Facet zdębiał i spojrzał na mnie jak na głupiego, a ja w tym czasie uwolniłem niepostrzeżenie jedną nogę. Nadal zgrywałem  głupiego próbując uwolnić też rękę. Mężczyzna spostrzegł to i chciał się już zamachnąć na mnie pałką, ale nie zdążył. Moja noga była szybsza i dosięgła jego krocza, efekt był taki jak można przypuszczać. Gość zgiął się w pół, a ja w tym czasie odwiązałem ręce, i wyprowadziłem cios w szczękę a potem poprawiłem z drugiej strony. Legł jak długi na ziemie. Wiedziałem, że czas ucieka i pospiesznie uwolniłem drugą nogę. Chciałem także odwiązać Rafała, ale nie zdążyłem, bo usłyszałem kroki zza drzwi.  Sięgnąłem po leżącą na podłodze pałkę i stanąłem przy wyjściu, przyklejony plecami do ściany. Przez próg wychyliła się czyjaś łysa głowa, idealny cel. Zamach, cios i kolejny delikwent na ziemi. Chwyciłem go pod pachami, wciągnąłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi. Atmosfera robiła się gorąca, poczuliśmy to oboje wraz z Rafałem. Odwiązałem go i wręczyłem mu drugą pałkę, którą wcześniej znokautowany delikwent miał na wyposażeniu. -Masz, będziesz się miał czym bronić. -Ale… Nic więcej nie wydukał tylko ze zszokowanym wzrokiem chwycił ją. W tym czasie szybko i raptownie przeszukałem obu mężczyzn. Przetrząsnąłem kieszenie i w jednej z nich znalazłem klucze. Teraz następna kieszeń i następne znalezisko, broń, a dokładnie Walter PP. Chwyciłem go do ręki i wyjąłem magazynek. Był pełny, to dobrze. Klucze schowałem do kieszeni spodni a broń wsadziłem za pasek. Chwyciłem pałkę i ostrożnie wyszedłem z pokoju, Zubi ruszył za mną. Gestem dłoni kazałem mu trzymać się z tyłu i być cicho. -Teraz powoli do wyjścia-szepnąłem. nie odpowiedział tylko przytakująco kiwnął głową. Rozejrzałem się dookoła, byliśmy w jakiejś hali, nie miałem pojęcia do czego była ona przeznaczona. Po mojej lewej, gdzieś daleko w kącie leżały palety a na nich wielkie stalowe skrzynie. Nie było czasu na rozmyślanie co w nich jest ani jakie jest ich przeznaczenie. Spojrzałem w prawo i ujrzałem wielką bramę, a koło niej mniejsze drzwi. Palcem wskazałem kierunek ucieczki i sam ruszyłem żwawo przodem. Szedłem tuż przy ścianie w dłoni ściskając z całych sił pałkę. Przeszedłem kilkanaście kroków i przy ścianie napotkałem drzwi, były otwarte a w środku ktoś siedział i rozmawiał. Zatrzymałem się i ostrożnie zaglądnąłem do środka. Wewnątrz pomieszczenia siedziało kilku mężczyzn ubranych podobnie jak Ci, których wcześniej łagodnie mówiąc uśpiłem. Odwróciłem się do Zubiego. -Słuchaj, teraz musimy po cichu i sprawnie przejść do tych drzwi, ok? -Ok- przytaknął i przełknął ślinę. Przeszliśmy obok drzwi i jakimś cudem zostaliśmy niezauważeni, niczym cienie prześlizgnęliśmy się do bramy. Przy drzwiach wisiała kłódka, wielka i mocarna jak w Alcatras. Teraz gdy stałem przy drzwiach prowadzących do wolności, dopiero poczułem przypływ adrenaliny. Krew uderzyła mi do mózgu, mięśnie spięły się tak, nie sposób było je rozluźnić, a skroń zalała się potem. Sięgnąłem drżącą ręką do kieszeni i wyciągnąłem klucz. Chciałem go wsadzić w otwór ale nie mogłem zapanować nad dłonią. W pewnym momencie Zubi chwycił mnie za rękę, wyciągnął klucz z zaciśniętych palców i sam zdjął kłódkę. Spojrzałem na niego dziękującym wzrokiem, widząc to odparł tylko „nie ma za co”. Drzwi otworzyły się z piskiem i szczęknięciem tak głośnym, że obudziły by umarłego. Cholera, chyba wszystkie drzwi tutaj skrzypią! Odgłos usłyszeliśmy nie tylko my. Z pokoju wybiegło troje facetów, tym razem bez pałek, ale za to z bronią wycelowaną prosto w nas. -W nogi!- krzyknąłem ile sił i powietrza w płucach i rozpocząłem bieg.
Kule odbijały się od stalowych drzwi i świstały nad głową, pędziłem uciekając przed śmiercią, która zaglądała mi w oczy przy każdym strzale.  Świst strzałów i szmer rozrywanego przez kule powietrza był wszędzie dookoła. Biegłem przed siebie, co jakiś czas oglądając się za plecy, by zobaczyć czy mój kompan dotrzymuje mi kroku. Gdy wybiegliśmy z hali znaleźliśmy się na podjeździe w środku lasu. Będąc jakieś 10 metrów dalej znów spojrzałem za siebie, Zubi był tylko metr za mną i dyszał jak lokomotywa, ale zdołał wydusić z siebie chrapliwe „biegnij”. Był na skraju wyczerpania ale krew, która była w naszych żyłach była wręcz przesiąknięta adrenaliną. Gdy tak patrzyłem na Rafała, spostrzegłem, że dwoje wybiegło za nami, ale zamiast kontynuować pościg, celowałi do mnie. Serce mi stanęło na moment, a czas jakby zwolnił. Myślałem, że w takich chwilach przemyka Ci całe życie przed oczami, ale tak nie było, była tylko wydłużająca się w nieskończoność chwila i kompletna pustka w mózgu, o niczym nie myślałem, tylko patrzyłem prosto w lufę. Czas dłużył się w nieskończoność a ja nic nie mogłem w tej sekundzie zrobić. To wszystko przerwał nagły, przeszywający wnętrze huk. Upadłem na ziemię i czas znów przyspieszył do normalnego tępa. Chwilę mi zabrało zanim ocknąłem się i wróciłem do rzeczywistości. Przed moją twarzą zobaczyłem mojego kumpla, chwycił mnie za ramie i podciągnął za sobą na przód. Okazało się, iż kula trafiła tuż nade mną w drzewo a jak potknąłem się o wystający korzeń. Znów biegłem, zdyszany, poobijany, ale cały. Strzały nagle ucichły, a my byliśmy już jakieś sto, może sto pięćdziesiąt metrów dalej, lecz nie przestawaliśmy przebierać nogami. Wnet przed nami wyrosła jak z pod ziemi studzienka 
kanalizacyjna. Krzyknąłem do kolegi, że ma się zatrzymać.-Chodź mi pomóż Zubi!- krzyknąłem.-Chcesz iść kanałami?-Chcesz zwiać do kurwy nędzy czy nie? Więc pomóż mi i nie gadaj tyle!Jak powiedziałem tak zrobił, chwyciliśmy stalowy właz i przesunęliśmy na bok.-Właź pierwszy- powiedziałem.-Ale…- Znowu te Twoje „ale”. Nie marudź tylko wskakuj.Żwawo wślizgnął się w ciasny otwór i zaczął schodzić po drabince. Wtedy czekając na górze dowiedziałem się czemu strzały ucichły, na horyzoncie zobaczyłem jasne reflektory dwóch wozów, wyłaniających się z lasu. Pędziły prosto na nas, a na język aż cisnęło się słowo na „k”. nie zważając na to czy mój kumpel już zszedł czy nie, wcisnąłem się w tunel, zasuwając za sobą właz. Ciężka stalowa płyta opadała z głuchym stukotem, niosąc złowrogie echo. Zamarłem na chwile i spojrzałem w górę. Nad moją głową przejechał najpierw jeden, potem drugi samochód. Byliśmy bezpieczni… na razie.