-Właź-
odezwał się szorstki głos, który w mig wybudził mnie ze snu.Usłyszałem
tylko jak coś ląduje w pomieszczeniu z niemałym hukiem, a potem jęknęło. Twarz
miałem nadal zakrytą workiem więc mogłem jedynie nasłuchiwać, tego co się
dzieje wokół mnie. Dwie pary butów ze stukotem żwawo wkroczyły do pokoju,
podnosząc to co przed chwilą tak niedbale upuściły. Jeden z nich postawił coś
za moimi plecami, to chyba było drugie krzesło. Usadzili na nim delikwenta,
dało się słyszeć tylko szurgotanie liny zawiązywanej na nadgarstkach.
Wiedziałem co czuje, przed chwilą doznałem tego samego. Gdy skończyli go wiązać
odeszli zamykając za sobą drzwi, które niemiłosiernie skrzypiały, zamykając się
z trzaskiem. Chrobot klucza w zamku i nastała cisza. Mój nowy towarzysz nawet
się nie odezwał, nie jęknął tylko ciężko odetchnął, jakby z ulgą. Jak gdyby
wrócił do domu po ciężkiej podróży. Nie miałem ochoty na pogadanki, byłem
wykończony, więc tylko zapytałem rzeczowo bez owijania w bawełne:- Ktoś ty?-Piotr!
Piotr, to ty?- zapytał z ożywieniem.-Zubi? Co ty
tutaj robisz- odpowiedziałem pytaniem na pytanie.-Dorwali
mnie zaraz po tym jak się spotkaliśmy. O co tu chodzi?- Widziałeś
to co jest na karcie pamięci, którą ci dałem?- zapytałem nie zważając na to co
mówił.-Nie, nie zdążyłem.
Wszedłem do domu i włączyłem komputer, nagle walenie do drzwi. Schowałem kartę,
poszedłem otworzyć drzwi, a tu bach! Worek na łeb i do bagażnika… Jezu powiesz
wreszcie co jest grane?- gorączkował się.- Nie czas
na wyjaśnienia, wytłumaczę ci wszystko później, nie teraz, nie teraz. W tej
chwili musimy się stąd wydostać. Schowałeś kartę bezpiecznie tak? Gdyby pytali
gdzie jest to nie odpowiadaj!-Dlaczego?
- Za dużo pytań Zubi! Za dużo pytań na raz!- odburknąłem.- Po prostu nie mów im gdzie jest bo będzie z
nami kiepsko… ahh- rozbolała mnie od tego wszystkiego głowa.- Coś ci
jest? –spytał zaniepokojony.- coś cię zabolało?- Nic
takiego, zanim tu przyjechałem dostałem lekko od nich w czerep. Nie trzeba było
się tak rzucać.- Ostatnie słowa powiedziałem jakby do siebie.Nastała
długa chwila ciszy, każdy z nas musiał przemyśleć to trochę w samotności, a
może też trochę odpocząć. Faktycznie, mogło to być za wiele wrażeń jak na jeden
dzień. Tak właściwie to nie wiedziałem która jest godzina, straciłem rachubę, a
przez worek na głowie nic nie widziałem. Nie miałem pojęcia nawet czy jest
dzień czy noc. Czy moi bliscy nie martwią się z powodu mojej nieobecności? Tego
nie wiedziałem.Z moich
rozmyślań wybudziły mnie kroki dochodzące zza drzwi. Szturchnąłem Zubiego
łokciem i kazałem mu się obudzić. Ten drgnął, usiadł na baczność i jak
zagubione dziecko we mgle zaczął pytać co się dzieje. Natychmiast kazałem mu
się uspokoić i powiedziałem, że ktoś idzie. Drzwi otworzyły się ze złowieszczym
skrzypnięciem, a do pomieszczenia
wślizgnął się ktoś w ciężkich butach- rozpoznałem po odgłosie. Zrobił kilka
kroków dookoła, jakby szukał czegoś, zgubił się próbował odnaleźć kierunek,
krążył, robił okrążenie po okrążeniu. Pozbawiony zmysłu wzroku mogłem tylko
słuchać stukotu, tego odgłosu tąpnięcia które bębniło mi w głowie. Rytmiczne
tupanie skończyło się, a on stanął przede mną. Przełknąłem ślinę. W sekundę
później poczułem dłoń na mojej głowie chwytającą worek. Gwałtownym szarpnięciem
zdjęto mi tkaninę z głowy. Światło w pokoju mnie poraziło do tego stopnia, że
syknąłem z bólu. Chwilę minęło zanim doszedłem do siebie i zobaczyłem że to
tylko mała żarówka zwisająca na kablu z popękanego sufitu. Naprzeciw mnie stał
pewnie na nogach znany mi już wcześniej blondyn. Z powagą patrzył gdzieś w dal
jakby coś widział na przeciwległej ścianie, czegoś wypatrywał, też się
rozejrzałem. Był to jakiś obskurny pokój z zżółkniętymi ścianami z których
odpadała farba w kolorze zgniłej trawy. Nie było żadnego okna, jedyne światło
dawała ta skromna żarówka która ledwo dawała rade przebić się przez ten
półmrok. Pode mną znajdowała się surowa betonowa podłoga, z kilkoma dziurami i
wgłębieniami. Po mojej prawej stronie były ciężkie stalowe drzwi z dość
solidnym zamkiem. Wyglądały na stare ale na pewno nie łatwe do sforsowania.
Gdy zakończyłem rekonesans po pokoju, przyjrzałem się lepiej samemu blondynowi. Krótkie,
obcięte na jeża włosy barwy czysto aryjskiej,
cienkie brwi tego samego koloru, a pod nimi zimne, budzące niepokój
oczy. Nos mały i zadarty, wręcz zwyczajny. Podłużna twarz zakończona była
wyraźnym podbródkiem z wcięciem po środku. To jednak nie zwróciło tak bardzo
mojej uwagi jak blizna na prawym policzku. Głęboka wyróżniająca się skaza
ciągnąca się od kącika oka przez policzek, kończąca się niedaleko ust. W jednej
chwili jego oczy spojrzały w moje i znów poczułem chłód rozchodzący się po
ciele, wprawiający mnie niepokój i pokrywający mój kark dreszczem, zimny pot skroplił
się na mojej szyi. Patrzył długo, boleśnie długo, ale nie chciałem dawać mu
psychicznej przewagi, więc odwzajemniłem spojrzenie. Po chwili wpatrywania się
w siebie odchrząknął i począł mówić.-Sytuacja nie jest kolorowa, przynajmniej nie dla was- niski głos rozbrzmiał w
pomieszczeniu jak dobrze nastrojony kontrabas.- Innymi słowy jesteście w kropce, wasz czas dobiegł
końca, ale zanim was odeślemy na tamten świat chciałem zapytać o jedno… dla
kogo pracujecie?To pytanie mnie zaskoczyło.-Pracujemy?!- prawie wykrzyczałem.- dla nikogo nie pracujemy!- Nie ściemniaj młody, wiem, że nie działacie sami. Kogoś takiego jak ja nie
można zbyć byle kłamstwem, a do tego za stary jestem na takie numery, żeby z
wami się sprzeczać i bawić w ciuciubabkę- kontynuował przesłuchanie.-Dla nikogo nie pracuje! Jego się czepiaj ja nic nie wiem- wtrącił się dotąd
cichy Rafał.- nawet Pana nie widziałem, jestem niewinny.-Och zamknij się- wycedził nasz oprawca, ale w duchu pomyślałem to samo.Zubi tak jak mu kazano, zamknął się i dobrze. Nie myślałem, że tak się na nim
przejadę, no cóż ludziom jednak nie można ufać, przynajmniej niektórym. Aryjczyk-
bo takie nadąłem mu przezwisko- milczał dłuższy czas po czym powolnym krokiem obszedł
nas kilkakrotnie, nie patrząc ani razu na nas.Gdy tak
szedł zdążyłem rzucić okiem na jego ubiór, nienaganny strój, czarne, gładkie i
wyprasowane spodnie, bez żadnej skazy czy paprochu. Czarna była także bluza,
dokładnie przylegająca do jego tułowia. Buty wysokie, skórzane i wypastowane na
błysk. Nie można było się nigdzie dopatrzeć choćby śladu niedoskonałości,
zagniecenia czy też plamy, nie to co jego zaorana blizną twarz. Wreszcie
przystanął za moimi plecami, naprzeciw Zuberta. Z impetem szarpnął worek na
jego głowie. Teraz mogłem tylko słuchać.
- Widzę, że psychicznie jesteś słabszy. Może Ty Mi opowiesz dla kogo pracujesz
wraz ze swoim koleżką?- nastała niezręczna cisza. – a więc też milczysz… to
inaczej pogadamy.
Tuż po wypowiedzeniu ostatniego słowa uderzył Zubiego w brzuch z takim impetem,
aż poczułem to na moim krześle oraz w kościach. Wypuścił ciężko powietrze i
jęknął z bólu. Oddychał ociężale, widać było, że cios był cholernie mocny. Na
całe szczęście nie padł ani jeden więcej. Teraz znów wrócił do mnie i nachylił
się nad moim uchem.
- Jeśli teraz mi nie powiesz to zrobię mu troszeczkę większe kuku- wyszeptał z
ironią.
Poczułem jego oddech na policzku. Siedziałem jak wryty nie patrząc na niego,
wbijając wzrok w ścianę, tylko byle by nie patrzeć na niego. Po chwili chwycił
mnie za włosy i podciągnął moją głowę ku górze.
-Nie ignoruj mnie i nie udawaj głuchego!
milczałem. Puścił mnie i bez słowa wyszedł z pomieszczenia. Drzwi znów się
zatrzasnęły z upiornym gruchnięciem i zostaliśmy sami. Zubi zaczął przepraszać,
że chciał mnie wrobić, że to przez stres ale najzwyczajniej w świecie go
olałem. było mi to wszystko jedno, czy wydostane się z nim czy bez niego, ważne by się uwolnić.Nagle wpadł
mi głowy pewien pomysł. Przerwałem Rafałowi jego gorzkie żale i kazałem mu się
wydrzeć.
- Co? Mam się wydzierać? Po co?
- Chcesz się uwolnić? To po prostu to zrób i nie pytaj, jasne?
Przytaknął i zaczął krzyczeć na całe
gardło. Gdy on zdzierał sobie struny głosowe ja szamotałem się z linami, chcąc
uwolnić choć jedną kończynę. Nie zdążyłem. Do pomieszczenia wpadł facet w
czarnym podkoszulku i pałką w ręce, pytając w niewybrednych słowach co się
stało. Ucichliśmy, lecz po chwili zacząłem gadać jak najęty, a to ,że mam obtartą kostkę, że pić mi się chce, to że
głowa mnie boli od wszechobecnej wilgoci. Facet zdębiał i spojrzał na mnie jak
na głupiego, a ja w tym czasie uwolniłem niepostrzeżenie jedną nogę. Nadal
zgrywałem głupiego próbując uwolnić też
rękę. Mężczyzna spostrzegł to i chciał się już zamachnąć na mnie pałką, ale nie
zdążył. Moja noga była szybsza i dosięgła jego krocza, efekt był taki jak można
przypuszczać. Gość zgiął się w pół, a ja w tym czasie odwiązałem ręce, i
wyprowadziłem cios w szczękę a potem poprawiłem z drugiej strony. Legł jak
długi na ziemie. Wiedziałem, że czas ucieka i pospiesznie uwolniłem drugą nogę.
Chciałem także odwiązać Rafała, ale nie zdążyłem, bo usłyszałem kroki zza
drzwi. Sięgnąłem po leżącą na podłodze pałkę
i stanąłem przy wyjściu, przyklejony plecami do ściany. Przez próg wychyliła
się czyjaś łysa głowa, idealny cel. Zamach, cios i kolejny delikwent na ziemi.
Chwyciłem go pod pachami, wciągnąłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi. Atmosfera
robiła się gorąca, poczuliśmy to oboje wraz z Rafałem. Odwiązałem go i
wręczyłem mu drugą pałkę, którą wcześniej znokautowany delikwent miał na
wyposażeniu.
-Masz, będziesz się miał czym bronić.
-Ale…
Nic więcej nie wydukał tylko ze zszokowanym wzrokiem chwycił ją. W tym czasie
szybko i raptownie przeszukałem obu mężczyzn. Przetrząsnąłem kieszenie i w
jednej z nich znalazłem klucze. Teraz następna kieszeń i następne znalezisko,
broń, a dokładnie Walter PP. Chwyciłem go do ręki i wyjąłem magazynek. Był
pełny, to dobrze. Klucze schowałem do kieszeni spodni a broń wsadziłem za
pasek. Chwyciłem pałkę i ostrożnie wyszedłem z pokoju, Zubi ruszył za mną.
Gestem dłoni kazałem mu trzymać się z tyłu i być cicho.
-Teraz powoli do wyjścia-szepnąłem.
nie odpowiedział tylko przytakująco kiwnął głową. Rozejrzałem się dookoła,
byliśmy w jakiejś hali, nie miałem pojęcia do czego była ona przeznaczona. Po mojej
lewej, gdzieś daleko w kącie leżały palety a na nich wielkie stalowe skrzynie.
Nie było czasu na rozmyślanie co w nich jest ani jakie jest ich przeznaczenie.
Spojrzałem w prawo i ujrzałem wielką bramę, a koło niej mniejsze drzwi. Palcem
wskazałem kierunek ucieczki i sam ruszyłem żwawo przodem. Szedłem tuż przy
ścianie w dłoni ściskając z całych sił pałkę. Przeszedłem kilkanaście kroków i
przy ścianie napotkałem drzwi, były otwarte a w środku ktoś siedział i
rozmawiał. Zatrzymałem się i ostrożnie zaglądnąłem do środka. Wewnątrz
pomieszczenia siedziało kilku mężczyzn ubranych podobnie jak Ci, których
wcześniej łagodnie mówiąc uśpiłem. Odwróciłem się do Zubiego.
-Słuchaj, teraz musimy po cichu i sprawnie przejść do tych drzwi, ok?
-Ok- przytaknął i przełknął ślinę.
Przeszliśmy obok drzwi i jakimś cudem zostaliśmy niezauważeni, niczym cienie
prześlizgnęliśmy się do bramy. Przy drzwiach wisiała kłódka, wielka i mocarna
jak w Alcatras. Teraz gdy stałem przy drzwiach prowadzących do wolności,
dopiero poczułem przypływ adrenaliny. Krew uderzyła mi do mózgu, mięśnie spięły
się tak, nie sposób było je rozluźnić, a skroń zalała się potem. Sięgnąłem
drżącą ręką do kieszeni i wyciągnąłem klucz. Chciałem go wsadzić w otwór ale
nie mogłem zapanować nad dłonią. W pewnym momencie Zubi chwycił mnie za rękę,
wyciągnął klucz z zaciśniętych palców i sam zdjął kłódkę. Spojrzałem na niego
dziękującym wzrokiem, widząc to odparł tylko „nie ma za co”. Drzwi otworzyły
się z piskiem i szczęknięciem tak głośnym, że obudziły by umarłego. Cholera,
chyba wszystkie drzwi tutaj skrzypią! Odgłos usłyszeliśmy nie tylko my. Z
pokoju wybiegło troje facetów, tym razem bez pałek, ale za to z bronią
wycelowaną prosto w nas.
-W nogi!- krzyknąłem ile sił i powietrza w płucach i rozpocząłem bieg.
Kule
odbijały się od stalowych drzwi i świstały nad głową, pędziłem uciekając przed
śmiercią, która zaglądała mi w oczy przy każdym strzale. Świst strzałów i szmer rozrywanego przez kule
powietrza był wszędzie dookoła. Biegłem przed siebie, co jakiś czas oglądając
się za plecy, by zobaczyć czy mój kompan dotrzymuje mi kroku. Gdy wybiegliśmy z
hali znaleźliśmy się na podjeździe w środku lasu. Będąc jakieś 10 metrów dalej
znów spojrzałem za siebie, Zubi był tylko metr za mną i dyszał jak lokomotywa,
ale zdołał wydusić z siebie chrapliwe „biegnij”. Był na skraju wyczerpania ale
krew, która była w naszych żyłach była wręcz przesiąknięta adrenaliną. Gdy tak
patrzyłem na Rafała, spostrzegłem, że dwoje wybiegło za nami, ale zamiast
kontynuować pościg, celowałi do mnie. Serce mi stanęło na moment, a czas jakby
zwolnił. Myślałem, że w takich chwilach przemyka Ci całe życie przed oczami,
ale tak nie było, była tylko wydłużająca się w nieskończoność chwila i
kompletna pustka w mózgu, o niczym nie myślałem, tylko patrzyłem prosto w lufę.
Czas dłużył się w nieskończoność a ja nic nie mogłem w tej sekundzie zrobić. To
wszystko przerwał nagły, przeszywający wnętrze huk. Upadłem na ziemię i czas
znów przyspieszył do normalnego tępa. Chwilę mi zabrało zanim ocknąłem się i wróciłem
do rzeczywistości. Przed moją twarzą zobaczyłem mojego kumpla, chwycił mnie za
ramie i podciągnął za sobą na przód. Okazało się, iż kula trafiła tuż nade mną
w drzewo a jak potknąłem się o wystający korzeń. Znów biegłem, zdyszany,
poobijany, ale cały. Strzały nagle ucichły, a my byliśmy już jakieś sto, może
sto pięćdziesiąt metrów dalej, lecz nie przestawaliśmy przebierać nogami. Wnet
przed nami wyrosła jak z pod ziemi studzienka
kanalizacyjna. Krzyknąłem do
kolegi, że ma się zatrzymać.-Chodź mi pomóż Zubi!- krzyknąłem.-Chcesz iść kanałami?-Chcesz zwiać do kurwy nędzy czy nie? Więc pomóż mi i nie gadaj tyle!Jak powiedziałem tak zrobił, chwyciliśmy stalowy właz i przesunęliśmy na bok.-Właź pierwszy- powiedziałem.-Ale…- Znowu te Twoje „ale”. Nie marudź tylko wskakuj.Żwawo wślizgnął się w ciasny otwór i zaczął schodzić po drabince. Wtedy
czekając na górze dowiedziałem się czemu strzały ucichły, na horyzoncie
zobaczyłem jasne reflektory dwóch wozów, wyłaniających się z lasu. Pędziły
prosto na nas, a na język aż cisnęło się słowo na „k”. nie zważając na to czy
mój kumpel już zszedł czy nie, wcisnąłem się w tunel, zasuwając za sobą właz.
Ciężka stalowa płyta opadała z głuchym stukotem, niosąc złowrogie echo.
Zamarłem na chwile i spojrzałem w górę. Nad moją głową przejechał najpierw
jeden, potem drugi samochód. Byliśmy bezpieczni… na razie.