Ponownie się obudziłem
i otworzyłem powieki, ale cały czas było ciemno. Mrugnąłem parę razy lecz nadal
nic nie widziałem, spróbowałem przetrzeć powieki, lecz uświadomiłem sobie, że
moje dłonie są skrępowane jakimś węzłem. Wnet przypomniałem sobie wszystko,
najpierw jak niewyraźny sen a potem wspomnienie zdawało się jaśnieć w mojej
głowie i było coraz bardziej realne, aż w końcu wyklarowało się w pełni.
Przypomniałem sobie sytuację ze starego gospodarstwa, ucieczkę, pobyt w bunkrze
i spotkanie z Zubim. I to wszystko w jeden dzień. Starałem sobie jakoś to
poukładać w głowie, lecz myśli plątały się niczym węzeł gordyjski. A co z
Zubim? Co z nim zrobili? Czy go złapali tak jak mnie i wsadzili w bagażnik i
wiozą nie wiadomo gdzie? Do głowy zaczęły napływać mi myśli co ze mną zrobią. W
ciemnościach bagażnika strach jakby był silniejszy i miał przewagę niż w
świetle dnia codziennego. Narastał i obezwładniał mój umysł wizją, że skończę
jak biedny nieszczęśnik, którego egzekucję widziałem parę godzin temu. Obraz
mojego ciała z kulą w głowie był wstrętny, odrzucający, ale nie miałem się go
jak pozbyć. To wszystko wrzało we mnie i gdy tak rozmyślałem, a wręcz
panikowałem, samochód nagle zaczął zwalniać. Może zatrzymał się na jakiś
światłach? Nie wiem. Chwilę potem ruszył i jechaliśmy jak wcześniej. Zacząłem
wsłuchiwać się w odgłosy z otoczenia, niestety wszystko zagłuszał warkot
silnika. Hałas przybrał na silę i wywnioskowałem że wjechaliśmy na autostradę,
lub inną drogę szybkiego ruchu. po jakiś 30 minutach jazdy wóz zatrzymał się.
Silnik zgasł i usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi. Trzasnęły one z hukiem i
poczułem lęk w sercu. Towarzyszyło mu jeszcze jedno uczucie, które po dziś
dzień nie umiem nazwać. Doszły do mnie odgłosy miarowych kroków po sypkim
żwirze, nie były one szybkie, ale mocne i pewne. Usłyszałem też inne, wolniejsze
i cięższe. Podeszli obaj do bagażnika i poczułem jak ściska mi żołądek. Klapa
otworzyła się a moje oczy zostały srogo potraktowane światłem. Zmrużyłem oczy i
poczułem pulsujący ból w potylicy. Któryś z mężczyzn mocno mnie chwycił za
ubranie i wyrzucił z samochodu jakbym był tylko workiem ziemniaków. Opadłem
bezwładnie twarzą na żwir, który wbił się w moje policzki i trafił także do
moich ust. Przekręciłem się na bok i spojrzałem w górę. Nade mną stał wielki
ociężały mężczyzna, oraz jego kolega blondyn, którego miałem niewątpliwą
przyjemność już poznać. Obaj patrzyli na mnie obojętnym wzrokiem. Rozglądnąłem
się i zorientowałem się że jesteśmy na jakimś parkingu na skraju lasu.
Niedaleko słychać było samochody, to znaczy, że do drogi niedaleko. Spojrzałem
w górę, o czymś rozmawiali:
- To jest ten gnojek,
który nas podglądał. - powiedział blondyn- co z nim robimy?
Drugi westchnął
ociężale i zwrócił się do mnie:
- I co gnoju, warto
było uciekać? – przykucnął i dodał- no i co z Tobą maleńki począć? Wypuścić cię
nie możemy, a trzymać się nie opłaca… a wiesz co się robi z psami w schronisku?
– tu przerwał i spojrzał mi głęboko w oczy- usypia się!
- Dobra, biorę go ze
sobą.
Otyły mężczyzna chwycił
mnie pod pachami i powlókł do drugiego samochodu. Zacząłem się szamotać i
próbowałem uwolnić, ale nic z tego. Trzymał mnie pewnie i silnie, czułem, że
jestem bez szans. Krzyczałem, ale nic to nie dawało, tylko burknął do mnie „nie
drzyj się bo łeb ukręcę”. Zatargał mnie do białego wozu dostawczego, którego
marki nie zdążyłem dostrzec. Otworzył drzwi bagażnika i wtrącił mnie do środka
z taką samą łatwością jak jeszcze nie dawno wyrzucił mnie z czarnego BMW.
Odwróciłem się i widziałem tylko jak zatrzaskuje drzwi. Sam wsiadł za
kierownicę i odpalił silnik. Nie było żadnych okien więc nie miałem pojęcia
gdzie jedziemy. Leżałem na wznak i próbowałem ogarnąć całą sytuację do kupy,
ale nijak nie mogłem się skupić.
Czas dłużył się w
nieskończoność, aż nagle z moich myśli wyrwał mnie chrobot otwieranej bramy.
Wjechaliśmy do jakiejś hali i zatrzymaliśmy się. Drzwi otwarły się z łoskotem a
z zewnątrz sięgnęły po mnie dwie pary rąk, innych rąk. Było to dwoje
zamaskowanych osobników, ciągnących mnie po ziemi. Zatargali mnie do jakiegoś
pokoju, rozcięli węzły, posadzili na stare niewygodne, drewniane krzesło.
Kazali się wyprostować i przywiązali mi dłonie do desek siedziska.
- To teraz sobie
odpoczniesz chłopcze. – powiedział jeden ze zbirów i nakrył mi głowę workiem.
- Słodkich snów, ha ha
ha. Zaśmiał się drugi.- do jutra.
Oboje wyszli i
zatrzasnęli drzwi, zakluczając je. Słyszałem ich oddalające się kroki, cichły
powoli aż w końcu nie słyszałem ich wcale. Zostałem ja i wszechogarniająca
cisza. Przez chwilę próbowałem przeciąć węzły pocierając nimi o nogi krzesła,
ale zdałem sobie sprawę, że to bezcelowe i tylko sobie poraniłem nadgarstki.
Zacząłem się miotać, lecz wszystko na nic, w końcu odpuściłem całkowicie i
poddałem się. Głowa bezsilnie opadła mi w dół i oparła się o klatkę piersiową, wkrótce potem poczułem
zmęczenie i wycieńczenie, nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Wkrótce potem
ogarnął mnie głęboki sen.
Przepraszam, że tak długo ale sami pewnie wiecie jaka jest szkoła ;) . mam nadzieję że ten rozdział się spodoba, oraz że wkręcił was w akcję młodego Piotra. mam nadzieję, że następny rozdział ukaże się niebawem. Pozdrawiam "Grilloo"