piątek, 7 marca 2014

Rozdział 5- Podróż w nieznane


Ponownie się obudziłem i otworzyłem powieki, ale cały czas było ciemno. Mrugnąłem parę razy lecz nadal nic nie widziałem, spróbowałem przetrzeć powieki, lecz uświadomiłem sobie, że moje dłonie są skrępowane jakimś węzłem. Wnet przypomniałem sobie wszystko, najpierw jak niewyraźny sen a potem wspomnienie zdawało się jaśnieć w mojej głowie i było coraz bardziej realne, aż w końcu wyklarowało się w pełni. Przypomniałem sobie sytuację ze starego gospodarstwa, ucieczkę, pobyt w bunkrze i spotkanie z Zubim. I to wszystko w jeden dzień. Starałem sobie jakoś to poukładać w głowie, lecz myśli plątały się niczym węzeł gordyjski. A co z Zubim? Co z nim zrobili? Czy go złapali tak jak mnie i wsadzili w bagażnik i wiozą nie wiadomo gdzie? Do głowy zaczęły napływać mi myśli co ze mną zrobią. W ciemnościach bagażnika strach jakby był silniejszy i miał przewagę niż w świetle dnia codziennego. Narastał i obezwładniał mój umysł wizją, że skończę jak biedny nieszczęśnik, którego egzekucję widziałem parę godzin temu. Obraz mojego ciała z kulą w głowie był wstrętny, odrzucający, ale nie miałem się go jak pozbyć. To wszystko wrzało we mnie i gdy tak rozmyślałem, a wręcz panikowałem, samochód nagle zaczął zwalniać. Może zatrzymał się na jakiś światłach? Nie wiem. Chwilę potem ruszył i jechaliśmy jak wcześniej. Zacząłem wsłuchiwać się w odgłosy z otoczenia, niestety wszystko zagłuszał warkot silnika. Hałas przybrał na silę i wywnioskowałem że wjechaliśmy na autostradę, lub inną drogę szybkiego ruchu. po jakiś 30 minutach jazdy wóz zatrzymał się. Silnik zgasł i usłyszałem jak ktoś otwiera drzwi. Trzasnęły one z hukiem i poczułem lęk w sercu. Towarzyszyło mu jeszcze jedno uczucie, które po dziś dzień nie umiem nazwać. Doszły do mnie odgłosy miarowych kroków po sypkim żwirze, nie były one szybkie, ale mocne i pewne. Usłyszałem też inne, wolniejsze i cięższe. Podeszli obaj do bagażnika i poczułem jak ściska mi żołądek. Klapa otworzyła się a moje oczy zostały srogo potraktowane światłem. Zmrużyłem oczy i poczułem pulsujący ból w potylicy. Któryś z mężczyzn mocno mnie chwycił za ubranie i wyrzucił z samochodu jakbym był tylko workiem ziemniaków. Opadłem bezwładnie twarzą na żwir, który wbił się w moje policzki i trafił także do moich ust. Przekręciłem się na bok i spojrzałem w górę. Nade mną stał wielki ociężały mężczyzna, oraz jego kolega blondyn, którego miałem niewątpliwą przyjemność już poznać. Obaj patrzyli na mnie obojętnym wzrokiem. Rozglądnąłem się i zorientowałem się że jesteśmy na jakimś parkingu na skraju lasu. Niedaleko słychać było samochody, to znaczy, że do drogi niedaleko. Spojrzałem w górę, o czymś rozmawiali:
- To jest ten gnojek, który nas podglądał. - powiedział blondyn- co z nim robimy?
Drugi westchnął ociężale i zwrócił się do mnie:
- I co gnoju, warto było uciekać? – przykucnął i dodał- no i co z Tobą maleńki począć? Wypuścić cię nie możemy, a trzymać się nie opłaca… a wiesz co się robi z psami w schronisku? – tu przerwał i spojrzał mi głęboko w oczy- usypia się!
- Dobra, biorę go ze sobą.
Otyły mężczyzna chwycił mnie pod pachami i powlókł do drugiego samochodu. Zacząłem się szamotać i próbowałem uwolnić, ale nic z tego. Trzymał mnie pewnie i silnie, czułem, że jestem bez szans. Krzyczałem, ale nic to nie dawało, tylko burknął do mnie „nie drzyj się bo łeb ukręcę”. Zatargał mnie do białego wozu dostawczego, którego marki nie zdążyłem dostrzec. Otworzył drzwi bagażnika i wtrącił mnie do środka z taką samą łatwością jak jeszcze nie dawno wyrzucił mnie z czarnego BMW. Odwróciłem się i widziałem tylko jak zatrzaskuje drzwi. Sam wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Nie było żadnych okien więc nie miałem pojęcia gdzie jedziemy. Leżałem na wznak i próbowałem ogarnąć całą sytuację do kupy, ale nijak nie mogłem się skupić.
Czas dłużył się w nieskończoność, aż nagle z moich myśli wyrwał mnie chrobot otwieranej bramy. Wjechaliśmy do jakiejś hali i zatrzymaliśmy się. Drzwi otwarły się z łoskotem a z zewnątrz sięgnęły po mnie dwie pary rąk, innych rąk. Było to dwoje zamaskowanych osobników, ciągnących mnie po ziemi. Zatargali mnie do jakiegoś pokoju, rozcięli węzły, posadzili na stare niewygodne, drewniane krzesło. Kazali się wyprostować i przywiązali mi dłonie do desek siedziska.
- To teraz sobie odpoczniesz chłopcze. – powiedział jeden ze zbirów i nakrył mi głowę workiem.
- Słodkich snów, ha ha ha. Zaśmiał się drugi.- do jutra.
Oboje wyszli i zatrzasnęli drzwi, zakluczając je. Słyszałem ich oddalające się kroki, cichły powoli aż w końcu nie słyszałem ich wcale. Zostałem ja i wszechogarniająca cisza. Przez chwilę próbowałem przeciąć węzły pocierając nimi o nogi krzesła, ale zdałem sobie sprawę, że to bezcelowe i tylko sobie poraniłem nadgarstki. Zacząłem się miotać, lecz wszystko na nic, w końcu odpuściłem całkowicie i poddałem się. Głowa bezsilnie opadła mi w dół i oparła się o  klatkę piersiową, wkrótce potem poczułem zmęczenie i wycieńczenie, nie tylko fizyczne, ale i psychiczne. Wkrótce potem ogarnął mnie głęboki sen.



Przepraszam, że tak długo ale sami pewnie wiecie jaka jest szkoła ;) . mam nadzieję że ten rozdział się spodoba, oraz że wkręcił was w akcję młodego Piotra. mam nadzieję, że następny rozdział ukaże się niebawem. Pozdrawiam "Grilloo"