środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 1- poranna przechadzka


Punkt czwarta rano. Wracałem właśnie z nocnych manewrów mojej ekipy ASG. Mniej więcej raz w tygodniu wyruszaliśmy na takie wypady treningowe gdzie ćwiczyliśmy różnorakie taktyki i scenariusze działania w terenie, a w dzisiaj padło na nocny trening. Byłem wyczerpany i ledwo szedłem z kilkoma kilogramami sprzętu w moim plecaku. Włożyłem klucz do zamka i przekręciłem z lekkim oporem. Drzwi otworzyły się, a ja wparowałem do pustego już domu. Wszyscy wyszli do pracy tylko ja wracam po nocy. W drodze do pokoju zrzucałem z siebie rzeczy jak wąż skórę. W korytarzu zostały zabłocone buty i moja bluza moro. Wszedłem do mojego małego przytulnego gniazdka gdzie zdjąłem resztę, czyli spodnie skarpety i wszystko inne co jeszcze na  mnie zostało. Plecak rzuciłem gdzieś w kąt stwierdzając, że później się wypakuję. Z marszu padłem na nierozłożone łóżko i ciężko westchnąłem . Jakże przyjemne wylegiwanie się na łóżku nie trwało długo bo przypomniałem sobie  że muszę wziąć te ufajdane buty z tego korytarza bo matka mnie zabije. Wstałem z trudem i przeciągnąłem się, czując jak grawitacja nieubłaganie ciągnie mnie z powrotem do mojego ciepłego legowiska. Przemogłem się i poszedłem wreszcie, potem przy okazji wypakowałem się i mniej więcej ogarnąłem cały ten bałagan jaki zrobiłem. Gdy wszystko było na swoim miejscu spojrzałem na zegarek. Było już wpół do piątej i zaczęło się robić jasno za oknem. Nie mogąc już zasnąć rozejrzałem się po małym pokoju pokrytym zgniło zieloną farbą. Popatrzyłem na książki leniwie leżące na półce potem na biurko gdzie mieścił się komputer i moja „centrala dowodzenia wszechświatem” jak zwykłem to nazywać. Wstałem i podszedłem do niewielkiego okna, które skierowane było ku wschodowi. Słońce już majaczyło gdzieś na horyzoncie dając niewielką czerwoną poświatę. Widok był tak bajeczny że od razu pomyślałem żeby to uwiecznić. Jako że moim drugim hobby, a raczej pasją jest fotografia nie mogłem się oprzeć żeby zrobić zdjęcie. W tej samej sekundzie naszła mnie myśl, że jeśli nie mogę spać to zamiast się nudzić mogę wyjść i zrobić fotki w plenerze. Od razu spodobał mi się ten pomysł, więc zabrałem się do pakowania. Zajęło mi to nie dużo bo zabrałem tylko torbę z aparatem i dwoma obiektywami na zmianę oraz statyw. Wszystko wrzuciłem do mojego plecaka i założyłem swój mundur, który zwykle noszę na strzelanki.
Włożyłem go gdyż chciałem udać się w moje ulubione miejsce gdzie często spotkać można sarny i inną zwierzynę, a nie chciałem je odstraszyć jakimś jaskrawym T-shirtem. Tak przygotowany ruszyłem w stronę mojego celu. Doszedłem do przystanku na którym wsiadłem do tramwaju. Było w nim mało osób, co  się dziwić o tak wczesnej porze, ale wszyscy na mnie spojrzeli. No tak! Jakiś koleś w mundurze i od razu sensacja. Już byłem do tego przyzwyczajony, nawet mnie to trochę bawiło. Po kilku przystankach wysiadłem i pospiesznym krokiem maszerowałem w stronę punktu docelowego, którym były ruiny starego gospodarstwa. Wielkie rozpadające się domostwo, szczątki stajni i chyba jakiegoś chlewu lub innego budynku gospodarczego, ale przede wszystkim wielka polana gdzie pasały się sarny. Można było przyczaić się w jednym budynków i ze spokojem robić zdjęcia.
Byłem już niedaleko, była równo piąta, słońce już wyłoniło się ponad horyzontem oświetlając drzewa, które rzucały długie cienie. Widok niesamowity, zawsze lubiłem wchody słońca. Podchodzą c do zarośniętego budynku usłyszałem dziwne dźwięki. Nie przypominały one żadnej zwierzyny, a ludzie w tym miejscu i o tej porze byli tu rzadkością. Zakradłem się do ruin domu i po cichu wszedłem po schodach do wejścia frontowego, odgłosy były coraz wyraźniejsze, jakby ktoś przechadzał się nieopodal. Ostrożnie kroczyłem po gruzie w stronę okna wychodzącego na podwórze.
Stamtąd było widać wszystkie pozostałości po innych budynkach.
Starałem się być jak najciszej bo tak podpowiadał mi instynkt samozachowawczy. Nie mogłem uwierzyć w to co chwilę później zobaczyłem.
Na placu wyłożonym cegłami, między stajnią a ścianami nieistniejącej już stodoły stało kilka osób ubranych na czarno. Nie wiedziałem ile ich dokładnie jest. Pośpiesznie przywarłem do ściany i nasłuchiwałem. To już nie były to tylko niewyraźne odgłosy, teraz słyszałem każdy krok i każde słowo.
- Dawaj go tu- powiedział męski chrypliwy głos- nie mamy aż tyle czasu.
-Chwile- odrzekł mu inny, należący do kogoś młodszego.
Wyjrzałem kątem oka przez okno i scena się tam dziejąca zmroziła mi krew w żyłach. Było dwóch facetów, jeden stał z pistoletem w ręku a drugi, mniejszy, ciągnął kogoś ze związanymi rękami i zawiązanymi oczami. Od razu chwyciłem aparat i włączyłem nagrywanie. Nie wiem dlaczego to zrobiłem ale zrobiłem, taki już odruch. Ściągnęli mu opaskę z oczu. Młodszy go przytrzymał żeby nie uciekł i powalił kopniakiem od tyłu w kolana. Gość upadł bezwiednie na ziemie ze wzrokiem skierowanym na faceta z bronią. Ten wycelował z niego i zaśmiał się.
- hah, było warto z nami zadzierać?- spytał lecz odpowiedzi nie uzyskał.
wtedy dostał cios w twarz od tego młodszego
- odpowiadaj jak się ciebie pytają.- skarcił go mniejszy
ofiara nadal nic nie odpowiadała. Wtedy dostrzegłem na twarzy młodszego z oprawców bliznę przechodzącą przez prawy policzek. Był on szczupłym i wysokim blondynem, ostrzyżonym na krótko. Jego towarzysz był totalnym przeciwieństwem. Gruby, brzydki i z ciemnymi przetłuszczonymi włosami. Wszystko widziałem w ekranie mojego aparatu. Wtem rozległ się huk wystrzału. Ptaki wzleciały w powietrze a klęczący mężczyzna opadł twarzą na ziemię zalewając ziemię krwią. Zamarłem obezwładniony strachem. Nie mogłem się ruszyć spod ściany. Chcąc jak najszybciej znaleźć drogę ucieczki rozejrzałem się panicznie po pomieszczeniu. Pakując aparat do torby zdarzyło się najgorsze! Potrąciłem jedną z cegieł, która upadając na ziemię zrobiła nielada hałas. Usłyszeli go niestety także dwaj mężczyźni w czerni.
-cholera jasna-pomyślałem- teraz to już po mnie.

-Co to kurwa było?- usłyszałem głos tego grubego
-idę to sprawdzić. – oznajmił blondyn.
Wtedy po prostu zerwałem się na równe nogi i zacząłem uciekać ile sił w nogach. Narobiłem dużo hałasu i potknąłem się kilka razy, ale to było bez znaczenia, teraz liczyło się żeby ujść z życiem. Zbiegłem po schodach a za sobą słyszałem tylko niewyraźne krzyki i rumor spadających cegieł wcześniej przeze mnie potrąconych. Nagle dobiegł mnie odgłos wystrzału, a kula przeleciała mi nad głową. Odruchowo padłem ale w ułamku sekundy wstałem znów biegłem. Uciekałem jak oszalały, zakosami, między drzewami i zaroślami. Towarzyszyły mi wystrzały, może jeszcze dwa albo trzy, na szczęście żaden nie trafił, a przynajmniej taką miałem nadzieję bo adrenalina nie pozwalała mi niczego poczuć. Biegłem cały czas i nie oglądałem się, nawet na chwilę nie zwolniłem, nie czułem zmęczenia. Nagle przede mną pojawił się jakby z nikąd spadek w dół, nie zatrzymałem się, nie zdążyłem. Ziemia osunęła mi się spod nóg. Spadłem jakieś dwa mery w dół i przeturlałem się. Bolało jak diabli. Wstałem i rozejrzałem się.

Zleciałem z wierzchołka jakiegoś schronu lub bunkru, wbiegłem do niego i ogarnęła mnie ciemność, podążałem w głąb po omacku potykając się co chwila, lecz nie zatrzymując.  Dotarłem do większego pomieszczenia i poświeciłem latarką w telefonie. Miejsce miało jakieś pięć na siedem metrów i wysokość niecałych dwóch. W przeciwległym kącie stała woda, a wszędzie było czuć wilgoć . tam gdzie  było w miarę sucho stały stare rozpadające się skrzynie. Postanowiłem się za nimi ukryć i poczekać, co będzie dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz