Punkt czwarta
rano. Wracałem właśnie z nocnych manewrów mojej ekipy ASG. Mniej więcej raz w
tygodniu wyruszaliśmy na takie wypady treningowe gdzie ćwiczyliśmy różnorakie
taktyki i scenariusze działania w terenie, a w dzisiaj padło na nocny trening.
Byłem wyczerpany i ledwo szedłem z kilkoma kilogramami sprzętu w moim plecaku. Włożyłem
klucz do zamka i przekręciłem z lekkim oporem. Drzwi otworzyły się, a ja
wparowałem do pustego już domu. Wszyscy wyszli do pracy tylko ja wracam po
nocy. W drodze do pokoju zrzucałem z siebie rzeczy jak wąż skórę. W korytarzu
zostały zabłocone buty i moja bluza moro. Wszedłem do mojego małego
przytulnego gniazdka gdzie zdjąłem resztę, czyli spodnie skarpety i wszystko
inne co jeszcze na mnie zostało. Plecak
rzuciłem gdzieś w kąt stwierdzając, że później się wypakuję. Z marszu padłem na
nierozłożone łóżko i ciężko westchnąłem . Jakże przyjemne wylegiwanie się na
łóżku nie trwało długo bo przypomniałem sobie
że muszę wziąć te ufajdane buty z tego korytarza bo matka mnie zabije.
Wstałem z trudem i przeciągnąłem się, czując jak grawitacja nieubłaganie ciągnie mnie z
powrotem do mojego ciepłego legowiska. Przemogłem się i poszedłem wreszcie, potem przy
okazji wypakowałem się i mniej więcej ogarnąłem cały ten bałagan jaki zrobiłem.
Gdy wszystko było na swoim miejscu spojrzałem na zegarek. Było już wpół do
piątej i zaczęło się robić jasno za oknem. Nie mogąc już zasnąć rozejrzałem się
po małym pokoju pokrytym zgniło zieloną farbą. Popatrzyłem na książki leniwie
leżące na półce potem na biurko gdzie mieścił się komputer i moja „centrala
dowodzenia wszechświatem” jak zwykłem to nazywać. Wstałem i podszedłem do
niewielkiego okna, które skierowane było ku wschodowi. Słońce już majaczyło
gdzieś na horyzoncie dając niewielką czerwoną poświatę. Widok był tak bajeczny
że od razu pomyślałem żeby to uwiecznić. Jako że moim drugim hobby, a raczej
pasją jest fotografia nie mogłem się oprzeć żeby zrobić zdjęcie. W tej samej
sekundzie naszła mnie myśl, że jeśli nie mogę spać to zamiast się nudzić mogę
wyjść i zrobić fotki w plenerze. Od razu spodobał mi się ten pomysł, więc
zabrałem się do pakowania. Zajęło mi to nie dużo bo zabrałem tylko torbę z
aparatem i dwoma obiektywami na zmianę oraz statyw. Wszystko wrzuciłem do
mojego plecaka i założyłem swój mundur, który zwykle noszę na strzelanki.
Włożyłem go gdyż chciałem udać się w moje ulubione miejsce gdzie często spotkać
można sarny i inną zwierzynę, a nie chciałem je odstraszyć jakimś jaskrawym
T-shirtem. Tak przygotowany ruszyłem w stronę mojego celu. Doszedłem do
przystanku na którym wsiadłem do tramwaju. Było w nim mało osób, co się dziwić o tak wczesnej porze, ale wszyscy
na mnie spojrzeli. No tak! Jakiś koleś w mundurze i od razu sensacja. Już byłem
do tego przyzwyczajony, nawet mnie to trochę bawiło. Po kilku przystankach
wysiadłem i pospiesznym krokiem maszerowałem w stronę punktu docelowego, którym
były ruiny starego gospodarstwa. Wielkie rozpadające się domostwo, szczątki
stajni i chyba jakiegoś chlewu lub innego budynku gospodarczego, ale przede
wszystkim wielka polana gdzie pasały się sarny. Można było przyczaić się w
jednym budynków i ze spokojem robić zdjęcia.
Byłem już niedaleko, była równo
piąta, słońce już wyłoniło się ponad horyzontem oświetlając drzewa, które
rzucały długie cienie. Widok niesamowity, zawsze lubiłem wchody słońca.
Podchodzą c do zarośniętego budynku usłyszałem dziwne dźwięki. Nie przypominały
one żadnej zwierzyny, a ludzie w tym miejscu i o tej porze byli tu rzadkością.
Zakradłem się do ruin domu i po cichu wszedłem po schodach do wejścia
frontowego, odgłosy były coraz wyraźniejsze, jakby ktoś przechadzał się nieopodal.
Ostrożnie kroczyłem po gruzie w stronę okna wychodzącego na podwórze.
Stamtąd
było widać wszystkie pozostałości po innych budynkach.
Starałem się być jak
najciszej bo tak podpowiadał mi instynkt samozachowawczy. Nie mogłem uwierzyć w to co chwilę
później zobaczyłem.
Na placu wyłożonym cegłami, między stajnią a ścianami
nieistniejącej już stodoły stało kilka osób ubranych na czarno. Nie wiedziałem
ile ich dokładnie jest. Pośpiesznie przywarłem do ściany i nasłuchiwałem. To
już nie były to tylko niewyraźne odgłosy, teraz słyszałem każdy krok i każde
słowo.
- Dawaj go tu- powiedział męski chrypliwy głos- nie mamy aż tyle czasu.
-Chwile- odrzekł mu inny, należący do kogoś młodszego.
Wyjrzałem kątem oka przez okno i scena się tam dziejąca zmroziła mi krew w
żyłach. Było dwóch facetów, jeden stał z pistoletem w ręku a drugi, mniejszy,
ciągnął kogoś ze związanymi rękami i zawiązanymi oczami. Od razu chwyciłem
aparat i włączyłem nagrywanie. Nie wiem dlaczego to zrobiłem ale zrobiłem, taki
już odruch. Ściągnęli mu opaskę z oczu. Młodszy go przytrzymał żeby nie
uciekł i powalił kopniakiem od tyłu w kolana. Gość upadł bezwiednie na ziemie
ze wzrokiem skierowanym na faceta z bronią. Ten wycelował z niego i zaśmiał
się.
- hah, było warto z nami zadzierać?- spytał lecz odpowiedzi nie uzyskał.
wtedy dostał cios w twarz od tego młodszego
- odpowiadaj jak się ciebie pytają.- skarcił go mniejszy
ofiara nadal nic nie odpowiadała. Wtedy dostrzegłem na twarzy młodszego z
oprawców bliznę przechodzącą przez prawy policzek. Był on szczupłym i wysokim
blondynem, ostrzyżonym na krótko. Jego towarzysz był totalnym przeciwieństwem.
Gruby, brzydki i z ciemnymi przetłuszczonymi włosami. Wszystko widziałem w
ekranie mojego aparatu. Wtem rozległ się huk wystrzału. Ptaki wzleciały w
powietrze a klęczący mężczyzna opadł twarzą na ziemię zalewając ziemię krwią.
Zamarłem obezwładniony strachem. Nie mogłem się ruszyć spod ściany. Chcąc jak
najszybciej znaleźć drogę ucieczki rozejrzałem się panicznie po pomieszczeniu. Pakując
aparat do torby zdarzyło się najgorsze! Potrąciłem jedną z cegieł, która
upadając na ziemię zrobiła nielada hałas. Usłyszeli go niestety także dwaj mężczyźni w
czerni.
-cholera jasna-pomyślałem- teraz to już po mnie.
-Co to kurwa
było?- usłyszałem głos tego grubego
-idę to sprawdzić. – oznajmił blondyn.
Wtedy po prostu zerwałem się na równe nogi i zacząłem uciekać ile sił w nogach.
Narobiłem dużo hałasu i potknąłem się kilka razy, ale to było bez znaczenia, teraz liczyło się żeby ujść z
życiem. Zbiegłem po schodach a za sobą słyszałem tylko niewyraźne krzyki i rumor spadających cegieł wcześniej przeze mnie potrąconych. Nagle
dobiegł mnie odgłos wystrzału, a kula przeleciała mi nad głową. Odruchowo
padłem ale w ułamku sekundy wstałem znów biegłem. Uciekałem jak oszalały, zakosami,
między drzewami i zaroślami. Towarzyszyły mi wystrzały, może jeszcze dwa albo
trzy, na szczęście żaden nie trafił, a przynajmniej taką miałem nadzieję bo
adrenalina nie pozwalała mi niczego poczuć. Biegłem cały czas i nie oglądałem
się, nawet na chwilę nie zwolniłem, nie czułem zmęczenia. Nagle przede mną
pojawił się jakby z nikąd spadek w dół, nie zatrzymałem się, nie zdążyłem. Ziemia osunęła mi się spod nóg.
Spadłem jakieś dwa mery w dół i przeturlałem się. Bolało jak diabli. Wstałem i
rozejrzałem się.
Zleciałem z wierzchołka jakiegoś schronu lub bunkru, wbiegłem do
niego i ogarnęła mnie ciemność, podążałem w głąb po omacku potykając się co
chwila, lecz nie zatrzymując. Dotarłem
do większego pomieszczenia i poświeciłem latarką w telefonie. Miejsce miało
jakieś pięć na siedem metrów i wysokość niecałych dwóch. W przeciwległym kącie stała
woda, a wszędzie było czuć wilgoć . tam gdzie
było w miarę sucho stały stare rozpadające się skrzynie. Postanowiłem
się za nimi ukryć i poczekać, co będzie dalej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz